W nawiązaniu do artykułu z pt. „ Książki na wiosnę” autorstwa Pana prof. Jana Tomkowskiego w Tygodniki „Angora” stwierdzam, iż nie jest on do końca odzwierciedlający rzeczywistość, że czytelnictwo w Polsce znacząco podupada.
Przede wszystkim nie zostały przedstawione żadne wskaźniki sprzedażowe popularnych sieci księgarskich lub statystyki czytelnictwa bibliotekarskiego o literaturze fachowej dla pasjonatów nie wspominając, a jedynie na stwierdzeniach „środowisk kulturalnych”.
Owszem istnieją pewnie niebezpieczeństwa dla czytelnictwa i poprawności języka polskiego. W ostatnich 10 latach stwierdziłem dwa niebezpieczne syndromy według mojej nomenklatury.
Pierwszy to „syndrom Jolanty Rutowicz” samozwańczej celebrytki, która pokazała, iż nie trzeba czytać książek, aby je pisać! Jakoby to znacząco przeczyło popularnemu stwierdzeniu „namiętne czytelnictwo prowadzi do namiętnego pisarstwa”, którego to jestem zwolennikiem, gdyż uwielbiam czytać. Nie zamierzam być wieszczem, czy ikoną pisarstwa i pretendować do panteonu mistrzów pióra, a jedynie przez kontakt z moimi odbiorcami doskonalić się w tej arcytrudnej sztuce.
Drugim niebezpiecznym zjawiskiem jest syndrom „wlatców móch” bardzo specyficznej kreskówki, która podziałała piorunująco na młodzież i dzieci, gdyż zaczęła rujnować wysiłki polonistów, powodując podprogowy regres zasad ortografii. Oczywistością jest , kiedy dużo czytamy, to zapamiętujemy zasady pisowni poszczególnych wyrazów: kiedy „u”, a kiedy „ó”, czy też kiedy „rz”, a kiedy „ż”. Więc poprawny tytuł powinien prezentować się następująco „Władcy much”.
Co się tyczy czytania klasyków literatury pięknej, to do wszystkiego trzeba dojrzeć i zewnętrznie i mentalnie. Mogę stwierdzić to na swoich empirycznych doświadczeniach… Kiedy to w dzieciństwie, będąc przymuszonym rygorem szkolnym czytałem aby tylko przeczytać lekturę szkolną według obowiązującego kanonu. Moja miłość do książek eksplodowała dopiero w wieku 24 lat, kiedy to wręcz nie ma miejsca, czy to w dojeździe do pracy, czy też podróży nie towarzyszyła mi książka.
Zarówno w moim mieszkaniu, jak i domu rodzinnym mam już ich prawdziwe stosy w tym także woluminy, które liczą po 150 lat. Uwielbiam te uczucie, kiedy trzymam w ręku wolumin wydrukowany w czasach życia jego autora. Jakby wtedy zaczynam odczuwać szczególną więź z autorem, kiedy zaczynam zagłębiać się w jego dzieło.
Pan profesor stwierdza też, że trudno jest współcześnie w Polsce znaleźć wybitnego autora. Nie jest to też oczywiste stwierdzenie, gdyż „biorąc poprawkę na wiatr” poprzez postęp technologiczny i powszechność oraz mnogość zalewania rynku czytelniczego w istocie ciężko jest wyłonić tego współczesnego mistrza pióra.
W dawniejszych czasach było o tyle prościej, kiedy nie było komputerów i telefonów, to wyczekiwano z utęsknieniem na pojawienie się nowego dzieła, aby móc o nim toczyć rozprawy na ówczesnych „salonach”, które miały inny wymiar niż obecnie.
Wiele też zależy od trendów, że dany autor pomimo pozostawania w „literackim cieniu” nagle staje się rozchwytywany dzięki środkom masowego przekazu, kiedy znany dziennikarz przeczyta daną pozycje, która przypadnie mu do gustu i zaczyna ją promować. Wtedy też występuje sprzężone zjawisko „owczego pędu”, kiedy aby być „trendy” albo „jazzy” kupujemy wszystkie pozycje autora niekoniecznie musząc je przeczytać. Nie raz zdarzało się, że autor stawał się popularny po swojej śmierci, więc profity dopiero zbierała jego rodzina o ile ją miał…
Więc istotnym jest jaki wskaźnik obierzemy, aby określić poziom czytelnictwa. Wiadome jest, że miłośnicy Dostojewskiego, czy Bułhakowa nie będą czytać Hemigwaya. Oczywiście mogą to zrobić dla zasady, aby wiedzieć co krytykować.
Według mnie jedynym wiarygodnym wskaźnikiem jest polemika czy to słowna lub pisemna z drugim człowiekiem. Wtedy od razu widać poziom jego słownictwa oraz formułowania myśli. Ukazuje się nam, któremu stylowi sprzyja, bądź czy też nie ma go w ogóle. Jestem zwolennikiem łączenia nowego ze starym, gdyż nie da się budować domu od dachu nie mając solidnych fundamentów i ścian. Istotne jest, aby technika i postęp łączyła się z klasyką i czytelnictwem klasycznym na papierze, a jej nie wypierała.
Na koniec w ramach autoironii może ukazać się taka fatalistyczna wizja skoro obecnie piszemy na komputerach, tabletach, smart fon -ach to po „wojnie technologicznej” (oby nigdy do niej nie doszło) nie będziemy w stanie nic zapisać na papierze. To tylko taka groteska, gdyż należy pamiętać, że człowiek z epoki kamienia łupanego pisał na skałach, ażeby współczesny mógł na komputerze.
Zapraszam do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami.
***
Nagrodę główną, książkę Szczepana Twardocha - "Drach" (nominacja Nike 2015’) za najlepszy list i komentarz do artykułu "Złodziej książek" otrzymuje:
- Pani Barbara Cebulska

Serdecznie gratulujemy!
Wciąż jest jeszcze do zgarnięcia piękna książka "Drzewo migdałowe" Michelle Cohen Corasanti.
Autor: Daniel Wolszczak