Sławomir John Lipiecki Website
login hasło


Iowa vs Yamato

"Iowa" kontra "Yamato" - pojedynek mistrzów

 

Który okręt jest najlepszy? Który pancernik jest najpotężniejszy? To chyba najczęściej zadawane pytania zarówno wśród początkujących, jak i zaawansowanych shiploverów na całym świecie. Pomimo iż w praktyce scenariusz pojedynku dwóch tak potężnych jednostek jak pancerniki jest bardzo mało prawdopodobny i zwykle niezgodny z obowiązującą doktryną lub przyjętą taktyką, to perspektywa takiego starcia do dziś rozpala umysły miłośników spraw morskich. Powodem tego jest m.in. fakt, że mniejsze jednostki nie wzbudzają takich emocji, jak wielkie pancerniki. Zwykle za najpotężniejsze okręty liniowe jakie kiedykolwiek zbudowano uznaje się amerykańską „Iowa” i japońskiego „Yamato”. Czy były także najdoskonalszymi technicznie okrętami w historii? Które z nich byłyby silniejsze w hipotetycznym pojedynku „jeden na jednego”? Odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta – amerykańskie okręty liniowe typu Iowa! Te uzbrojone w latach 80-tych XX wieku w zaawansowaną broń nuklearną, wielozadaniowe olbrzymy były bowiem zdolne samodzielnie rozprawić się ze znakomitą większością flot wojennych naszego globu, a ich potencjał w wielu sytuacjach taktycznych dalece przewyższał możliwości nawet najnowszych „superlotniskowców”. Czy jednak to samo można o nich powiedzieć w kontekście II Wojny Światowej, a więc czasu ich narodzin i realnej możliwości stoczenia pojedynku z japońskimi gigantami?

 

Najdoskonalszy okręt w historii

By wyłonić faktycznego zwycięzcę, należy całą sprawę rozpatrywać dwubiegunowo, a przede wszystkim cofnąć się w czasie do lat II Wojny Światowej. Od chwili wejścia do linii, jednostki typu Yamato były koncepcyjnie przestarzałe, bowiem okręty liniowe pozostały liniowymi już wówczas tylko z nazwy. Przed nowoczesnymi, jednak coraz mniej licznymi pancernikami, stawiano bowiem znacznie więcej zadań. Dla pancernika lat 40-tych XX w. przestała być celem wyłącznie „bezmyślna” walka artyleryjska z innymi okrętami. Oczekiwano od tych jednostek o wiele, wiele więcej, w tym w szczególności bezpośredniego wsparcia kombinowanych zespołów floty oraz zabezpieczenia własnych linii komunikacyjnych i przerywania takowych przeciwnikowi – słowem, działania w systemie. Rosła także rola okrętu liniowego w dziedzinie obrony przeciwlotniczej (nie tylko własnej, ale także eskortowanych jednostek) oraz wsparcia wojsk lądowych na wybrzeżu i dozoru radioelektronicznego. Tym samym pancernik sam w sobie stał się swoistą ruchomą twierdzą; - skomplikowaną i uzbrojoną „po zęby”, tak by sprostać nowym wymaganiom i zagrożeniom.

 

USS Iowa 2013

Amerykański pancernik USS "Iowa" (BB-61) podczas hipotetycznej wojny atomowej. W tle wybuch strategicznej głowicy termonuklearnej W90 z rakiety manewrującej BGM-109 Tomahawk TLAM-N, odpalonej wcześniej przez pancernik. Obraz wykonany na zamówienie - konceptem bazuje na jednej z moich wcześniejszych prac (Sławomir Lipiecki).

 

W najmniejszym stopniu dotknęło to jednostki japońskie, które w dalszym ciągu budowano i modernizowano pod kątem „generalnej bitwy” liniowej z amerykańską „Battle Line”. Tym samym okręty liniowe typu Yamato nie były uniwersalne. Nie nadawały się praktycznie do niczego poza pojedynkowaniem się z innymi pancernikami lub krążownikami i ew. ostrzału brzegu (na dodatek w ograniczonym zakresie). Ich bardzo niewielki zasięg operacyjny (7200 Mm/16 w) wykluczał je z pełnienia roli okrętów strategicznych na rozległym Pacyfiku (nie mówiąc już o zasięgu globalnym). Słabe, nieefektywne uzbrojenie przeciwlotnicze o małym zasięgu skutecznym (ok. 3 km, czyli 3850 jardów dla armat Typu 96 kalibru 25 mm) w połączeniu z niezbyt dużą prędkością maksymalną (w praktyce najwyżej 26 w przy wyporności bojowej) nie pozwalały im również pełnić roli okrętów przeciwlotniczych i wsparcia lotniskowców (prędkość tych ostatnich przekraczała niejednokrotnie nawet 34 węzły podczas odpierania ataków powietrznych) tudzież eskortowania konwojów, czym podczas wojny zajmowały się pancerniki Aliantów. Faktem jest, że liczne, aczkolwiek zupełnie nieskuteczne uzbrojenie przeciwlotnicze japońskich okrętów mogło co najwyżej spełniać funkcję obrony bezpośredniej (własnej), nie pozwalając postawić zbawczego „parasola” ochronnego nad eskortowaną jednostką. Ewentualny udział „superpancerników” w ostrzale brzegu także napotykał trudności. Pomijając ich niewielki zasięg operacyjny, armaty kalibru 460 mm miały bardzo niską żywotność luf (do 150 strzałów), co nie pozwalało na zbyt długie prowadzenie celnego ognia, a to w przypadku wsparcia desantu tudzież niszczenia konkretnych umocnień brzegowych jest szalenie istotną sprawą.

 

Japońskie jednostki miały nieskuteczny układ przeciwtorpedowy (pozbawiony na dodatek możliwości przechowywania paliwa), ich kadłuby zaopatrzone były w zbyt wiele połączeń, w dodatku w większości nitowanych, a ich modernizacja tudzież wymiana była prawie niemożliwa bez całkowitej przebudowy. Najlepszym tego dowodem była rozpaczliwa, nieudana w praktyce próba poprawienia wady w złączu pancerza burtowego z główną grodzią wzdłużną, dokonywana zaraz po storpedowaniu jednostki przez okręt podwodny USS „Skate” w grudniu 1943 roku. Poprzez wspomniane złącze dostało się do kadłuba ponad 3000 ton wody (zalanych została część magazynów ładunków miotających wieży nr 3), a należy dodać, że eksplozja nastąpiła w najszerszym, jednym z najlepiej chronionych grodziami rejonów tego pancernika!

 

Najważniejsze jednak było to, że zdolność operacyjna jednostek typu Yamato była bardzo uzależniona od pogody. Przy średnim stanie morza i ograniczeniu widoczności (nie mówiąc już o mgle, szkwałach lub po prostu ciemnościach nocy) ich możliwości prowadzenia walki zarówno z innymi okrętami jak i samolotami były bliskie zeru. Instalacja nowoczesnych układów kontroli ognia wymagałaby na tych jednostkach całkowitej przebudowy zarówno systemów łączności w kadłubie, jak i całej architektury nadbudówek (nie mówiąc o tym, że Japonia musiałaby nadrobić zaległości technologiczne wobec USA w przedziale co najmniej dziesięcioletnim).

 

Nie mniej istotną kwestią był fakt, że Japonii takie okręty były zupełnie niepotrzebne. Przewaga jakościowa i liczebna US Navy w pancernikach nad Cesarską Flotą była bowiem tak wielka, że Japończycy musieliby zbudować wiele tego typu jednostek by myśleć o konfrontacji, a na to nie było ich stać (poza tym posiadający ogromne moce przemysłowe Amerykanie natychmiast odpowiedzieliby okrętami liniowymi o podobnej wielkości, a za to o niebo lepiej skonstruowanymi i bardziej uniwersalnymi (czego przykładem mogły być np. zaprojektowane, lecz ostatecznie nie zbudowane jednostki typu Montana).

 

 

Musashi
Pancernik "Musashi" podczas prób morskich w 1942 r. - malował Autor (Sławomir Lipiecki)

 

Budowa tych niezwykle kosztownych w budowie (282 mln jenów według kursu z 1941 roku to 66 mln USD z tegoż okresu) i skomplikowanych jak na warunki Japońskie jednostek omal nie zrujnowała budżetu Marynarki Wojennej. Bezwzględnie lepszą inwestycją byłaby budowa kilku lotniskowców lub ewentualnie kilkunastu ciężkich krążowników, niż obu „superpancerników”. Japończycy zdali sobie z tego sprawę dopiero po Bitwie o Midway, kiedy to zapadła decyzja o przebudowie trzeciego z nich - „Shinano” - na lotniskowiec.

 

Wady jednostek typu Yamato można wymieniać długo. Przez swój niewielki zasięg i słabości konstrukcyjne nie były okrętami mogącymi chronić lub zwalczać żeglugę, co jest sprawą najważniejszą w każdej wojnie – nieważne bowiem ile zatonie okrętów wojennych, istotne są jedynie stałe, nieprzerwane dostawy surowcowe.

 

Na tym tle zupełnie inaczej prezentuje się konstrukcja okrętów liniowych typu Iowa. Co prawda niektóre zagraniczne pancerniki (w tym „Yamato”) nieznacznie wyprzedzały je w pojedynczych parametrach, jednak nikomu na świecie nigdy nie udało się zbudować jednostek o tak wysokich i jednocześnie zbalansowanych cechach (według W. H. Garzke i R. O. Dulina „United States Battleships 1935-1992”).

 

Pancerniki typu Iowa były o co najmniej 6-7 węzłów (11-13 km/h) szybsze niż Yamato. Ponadto mają nieco większe zanurzenie. Dzięki temu są niemal równie stabilnymi platformami artyleryjskimi co ich nieco bardziej szerocy na KLW (Konstrukcyjnej Linii Wodnicy) japońscy przeciwnicy. Czynniki te odgrywają ważną rolę podczas morskiego boju artyleryjskiego. USS "Iowa" jest też okrętem bardziej manewrowym przy dużej prędkości (patrz tabelka porównawcza). Najistotniejszą różnicą między typem Yamato i Iowa jest jednak siła artylerii głównej. Przy uzbrojeniu głównym „Yamato” o kalibrze 460 mm (18,1 cali), armaty pancernika "Iowa" Mark 7/50 kalibru 406 mm (16 cali) teoretycznie wyglądają gorzej. Tym bardziej, że przeciwpancerny pocisk z „Yamato” ważył o 20 procent więcej (pocisk APC typu 91 Hibo Tetsukodan miał masę 1460 kg, a amerykański Mark 8 APC „tylko” niespełna 1225 kg), a zasięg japońskich armat (podczas II Wojny Światowej) był o 7 procent większy. Jest to jednak bardzo mylące porównanie i warto sięgnąć głębiej.

 

Artyleria główna pancerników typu Iowa została optymalnie rozplanowana i charakteryzuje się bardzo dobrymi właściwościami balistycznymi. Lufa (ściślej, jej przewód gwintowany) ma długość aż 20,2 m. W efekcie daje to pociskowi większą prędkość początkową, a co za tym idzie stabilność w locie (pocisk szybciej wiruje), oraz większy zasięg i przebijalność. W stosunku do kalibru, armaty na pancernikach typu Iowa miały dłuższe lufy niż ich odpowiedniki na typie Yamato. Z tego powodu, mimo iż japońskie armaty miały o 13 procent większy kaliber, ich donośność była większa tylko o 7 procent. Ponadto amerykański pocisk APC Mark 8 o masie 1225 kg wystrzelony z armaty Mark 7/50 na dalszym dystansie prowadzenia ewentualnej walki cechował się nieco większą przebijalnością burt, względem 460 mm- pocisku japońskiego.

 

 

Yamato - próby morskie
Pancernik "Yamato" sfotorgrafowany podczas prób prędkości na mili pomiarowej

 

Niewiele większy zasięg japońskich armat (w omawianym okresie, tj. w latach 40-tych XX w.) nie miał w praktyce żadnego znaczenia. W warunkach poligonowych największa odległość, z jakiej ustawione na lądzie ciężkie działo trafiło kiedykolwiek w zamierzony cel ogniem na wprost, wynosiła na początku II Wojny Światowej 17,4 Mm (czyli w mierze artyleryjskiej 322 hektometry). Rekord ten osiągnęła w sierpniu 1938 r. bateria artylerii obrony wybrzeża z Fort Weaver na Hawajach, strzelając przy idealnych warunkach meteorologicznych i stanie morza z armaty Mark 6/45 kalibru 406 mm (takiej jak na pancernikach typu North Carolina i South Dakota).

 

Praktyczny rekord padł natomiast w bitwie morskiej rozegranej 9 lipca 1940 r. u wybrzeży włoskiej Kalabrii, gdy brytyjski pancernik HMS "Warspite" trafił jednym pociskiem kalibru 381 mm odległy o 12,8 Mm (237 hektometrów) włoski mały pancernik "Giulio Cesare". Oba te rekordy osiągnięto przed wprowadzeniem radarowych systemów kierowania ogniem. Później, podczas akcji koło wysp Marshalla, pancerniki USS "Iowa" i USS "New Jersey" potrafiły przy podwyższonym stanie morza regularnie nakrywać i obramować mały, odwrócony rufą, manewrujący cel (niszczyciel) z odległości od 310 do 360 hektometrów, przy czym zarówno obiekt ataku, jak i okręty ostrzeliwujące szły z prędkością powyżej 30 węzłów. Jeśli przyjąć, że w miejscu niszczyciela znalazłby się okręt wielkości pancernika, z pewnością odnotowano by co najmniej kilka druzgocących w efekcie trafień bezpośrednich.

 

W prawdziwej akcji bojowej, armaty amerykańskie Mark 7 kalibru 406 mm miały by więc wyraźną przewagę wynikającą nie tylko z technicznie nowoczesnej konstrukcji wież, podajników, stabilizatorów czy automatyki, ale przede wszystkim dzięki radarowemu systemowi kierowania ogniem. Armaty pancerników amerykańskich naprowadzane były na cel przez optoelektroniczne układy Mark 38 i Mark 37. System ten uznano za najdoskonalszy w swojej klasie i pozostał niemal niezmieniony do czasów współczesnych. Dowodem jego skuteczności były ćwiczenia przeprowadzone przez USS "Iowa" w pobliżu Nowego Jorku między 21 a 25 kwietnia 1988 r. Udane dalocelowniki Mark 38 wraz z radarami mikrofalowymi Mark 13, mierniki prędkości wylotowej pocisków, pozwalające kontrolować proces spalania ładunków miotających, oraz wysokiej klasy analogowe i cyfrowe przeliczniki artyleryjskie pozwoliły pancernikowi uzyskać 2 bezpośrednie trafienia w cel pierwszą salwą na dystansie 42 800 m (sic!)

 

USS Iowa 1985
Pancernik USS "Iowa" (BB-61) podczas manewrów "US Baltops-85" na Bałtyku. Fotografie wykonano z pokładu polskiego okrętu rozpoznania radioelektronicznego.

 

Zastosowanie jako artylerii średniej efektywnych, szybkostrzelnych i niezawodnych w praktyce, uniwersalnych armat kalibru 127 mm wyposażonych w przeciwlotnicze pociski z zapalnikami zbliżeniowymi, wraz z rozbudowanym systemem kierowania ogniem, okazało się wyjątkowo trafnym rozwiązaniem. Zalety takiej artylerii potwierdziły działania wojenne. Dla porównania, zupełnie nie sprawdziły się rozwiązania przyjęte przez państwa Osi - Niemcy, Japonię i Włochy. Ich floty wojenne stosowały oddzielne baterie artylerii średniej do zwalczania celów morskich i powietrznych. Było to marnotrawstwo wyporności nadmiernie obciążając okręty, komplikując jednocześnie ich systemy opancerzenia oraz kierowania ogniem.

 

Także lekka artyleria przeciwlotnicza Mark 2 Bofors kalibru 40 mm (produkowana w USA na licencji) okrętów amerykańskich wyposażona była w efektywne systemy kierowania ogniem (pod koniec wojny również radarowe), czego brakowało na okrętach państw Osi. Dla przykładu, chociaż japoński pancernik "Yamato" w 1945 r. uzbrojony był w aż 24 armaty plot. kalibru 127 mm i ok. 150 armat kalibru 25 mm, w swojej ostatnie bitwie zdołał zestrzelić tylko kilka (sic!) z kilkuset atakujących samolotów amerykańskich. Przyczyną tego była nie tyle przestarzała konstrukcja armat przeciwlotniczych, co brak efektywnego systemu kierowania ogniem oraz pocisków z zapalnikami zbliżeniowymi. Poza tym cel należy zestrzelić przed zrzuceniem torpedy lub bomby, a nie po fakcie. Dla porównania, 10 listopada 1944 roku USS „Iowa” został w pobliżu Luzonu zaatakowany przez kilka samolotów pilotowanych przez pilotów-samobójców Kamikaze. Pancernik prowadził ogień jednocześnie do 7 celów powietrznych zestrzeliwując niemal natychmiast trzy z nich, przy czym ogień otworzono już z odległości 10 km, a bezpośrednie trafienia pociskami kalibru 127 mm odnotowano na dystansie ponad 6 km (rozrywały one wrogie maszyny na drobne kawałki). Z kolei podczas bitwy na Morzu Filipińskim (19/20 czerwca 1944 roku), osłaniający amerykańskie samoloty wracające na lotniskowce pancernik USS „New Jersey” zestrzelił 6 japońskich maszyn w ciągu zaledwie 5 minut!

 

Na typie Iowa zastosowano bardzo dobrą bierną ochronę podwodnej części kadłuba opartą na kilku wzdłużnych, elastycznie odkształcających się grodziach wzdłużnych (szerokość 6,2 m na każdej burcie) oraz potrójne dno kadłuba. Dziesiątki razy testowano jej skuteczność zarówno na makietach, jak i na prawdziwych, wycofanych ze służby pancernikach. Po wprowadzeniu drobnych zmian (m.in. zmieniono procedury co do wypełniania zbiorników paliwem), system ten ocenia się powszechnie jako bardzo efektywny (co prawda na francuskich pancernikach typu Richelieu zastosowano nieco głębszy względem „Iowa” układ grodzi burtowych, jednak okręty te nie miały podziału sekcyjnego kadłuba). Dzięki temu okręty liniowe US Navy cechują się wysokim stopniem niezatapialności, a przy okazji zniknął problem przechowywania paliwa.

 

Pancernik USS "Iowa" (BB-61) w konfiguracji z początku lat 90-tych XX w.

 

Szczegóły ochrony biernej pancerników typu Iowa są do dnia dzisiejszego objęte tajemnicą, jednak ze zdjęć okrętów w budowie należy wywnioskować, że nie różni się ona znacząco od poprzednich okrętów liniowych typu South Dakota (co prawda ogólnie dostępna jest dokumentacja techniczna USS „Missouri” pochodząca jeszcze z II Wojny Światowej, jednak z uwagi na liczne nieścisłości w niej zawarte należy przyjąć, że przeznaczona była bardziej dla japońskich szpiegów, niż dla amerykańskich konstruktorów). Według m.in. dra Normana Friedmana, na typie Iowa zastosowano pancerz wewnętrzny (typu A i typu B) cechującej się dużą odpornością, wychylony na zewnątrz od pionu pod kątem 19 stopni, co wydatnie zmniejsza szansę na jego przebicie (teoretycznie ok. 40% trafień w pas burtowy na dystansie 20 km i powyżej powinno kończyć się rykoszetami), jednakże komplikuje konstrukcję kadłuba, co bardzo utrudniłoby naprawę ew. uszkodzeń bojowych. Paradoksalnie, wielowarstwowy system ochrony burtowej jednostek typu Iowa lepiej zdaje egzamin w starciu ze współczesnymi rakietami przeciwokrętowymi, niż ciężkimi przeciwpancernymi pociskami z lat II Wojny Światowej.

 

Godną uwagi cechą amerykańskich pancerników było solidne opancerzenie poziome. Wprowadzenie 2 grubych pokładów ochronnych (38 mm STS i 153-157 mm B/STS) z dodatkowymi cienkimi pokładami przeciwodłamkowymi (16-19 mm STS i 13-16 mm STS) spowodowało, że amerykańskie pancerniki okazały się jednymi z najlepiej zabezpieczonych (przeciwko bombom i pociskom wystrzelonym z dalekiego dystansu) jednostek morskich jakie kiedykolwiek zbudowano. Oczywiście na tym tle, japońskie pancerniki typu Yamato wypadają co najmniej równie dobrze, mając znacznie grubszy główny pokład pancerny, choć według m.in. Nathana Okuna gorszy konstrukcyjnie i materiałowo.

 

Warto dodać, że pancerz na "Yamato", którego pełna wyporność przekraczała 73 000 t ważył 21 800 t podczas gdy na "Iowa", którego pełna wyporność raczej nie przekracza 59 000 t opancerzenie waży ok. 19 750 t. a więc niewiele mniej. Jeżeli dodamy do tego fakt, iż pancerz na „Iowa” przykrywa znacznie większą powierzchnię kadłuba, weźmiemy pod uwagę, ze pancerz typów A, B i STS ma o ok. 10-12 % większą wytrzymałość względem swoich japońskich odpowiedników, przeanalizujemy sposób i – przede wszystkim – skalę rozmieszczenia opancerzenia na obu typach okrętów i weźmiemy pod uwagę szereg wad konstrukcyjnych na "Yamato" (m.in. w łączeniu burtowego pasa pancernego z główną grodzią przeciwtorpedową), to jasne staje się, że USS "Iowa" pomimo mniejszej wyporności jest niewiele gorzej zabezpieczona przed ogniem ciężkiej artylerii od japońskiego giganta. Ponadto w przypadku amerykańskiego pancernika przebicie pancerza nie musi wcale spowodować śmiertelnych uszkodzeń tudzież innych tragicznych następstw. Dzięki rozbudowanym systemom kontroli uszkodzeń, zbiornikom, zraszaczom, pompom, dublowaniu systemów i nowoczesnym, półautomatycznym centralom OPA, załoga z pewnością szybko usunęłaby skutki uszkodzeń lub przynajmniej je ograniczyła.

 

Musashi - generalka
Plan generalny pancernika "Musashi" w konfiguracji z 1942 r. Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)

 

Urządzenia napędowe zastosowane na typie Iowa mają względnie zwartą budowę, charakteryzują się wysokimi parametrami pracy, a co za tym idzie niskim zużyciem paliwa. Podczas II Wojny Światowej były to najpotężniejsze siłownie okrętowe świata. Nie miały sobie równych (nawet w przybliżeniu) zarówno we flotach wojennych jak i handlowych. Wszystko to osiągnięto w wyniku długoletnich doświadczeń w dziedzinie budowy i eksploatacji wysokociśnieniowych kotłów parowych (455 °C i 40,4 at na „Iowa” wobec 325 °C i 25 at dla „Yamato”) i nowoczesnych zespołów turbinowych. Doświadczenia tego zabrakło np. Niemcom, co zemściło się wysoką awaryjnością siłowni i nadmiernym zużyciem paliwa. Maszyny amerykańskie wykorzystują ekonomiczne, szybkoobrotowe turbiny parowe z przekładniami o podwójnym przełożeniu, co w połączeniu z dużym zapasem paliwa (będącego m.in. integralną częścią biernego systemu obrony podwodnej części kadłuba) daje im największy w świecie zasięg pływania wśród napędów konwencjonalnych.

 

Dla porównania, przy prędkości 16 w „Yamato” spalał aż 14 ton mazutu na godzinę (przy założeniu, że zasięg 7200 Mm/16 w jest podany dla zapasu maksymalnego 6300 ton, a wobec szczupłości zachowanych źródeł nie ma co do tego pewności, bo może to być wartość dla zapasu normalnego), podczas gdy np. USS „North Carolina” tylko 8 ton na godzinę. Tu warto zaznaczyć, że w kwestii zużycia paliwa trzeba pamiętać, iż 26-27 węzłów, czyli prędkość maksymalna "Yamato", to dla pancernika "Iowa" dopiero 60 % nominalnej mocy, trudno jest zatem porównywać współczynniki zużycia paliwa, skoro współczynniki sprawności i ekonomiczności dla turbiny pracującej na 100 % mocy na pewno będą inne, niż dla 60 % mocy. Z tego powodu sensowniej było porównać "Yamato" z "North Caroliną", gdyż w tym wypadku różnice prędkości przy mocy maksymalnej są rzędu 0,5 węzła, więc 100 procent mocy będzie praktycznie dla tej samej prędkości.

 

Musashi - wschód słońca
Pancernik "Musashi" w blasku wschodzącego słońca. Malował Autor (Sławomir Lipiecki)

 

Duża prędkość maksymalna sięgająca (na przeciążeniu) 34,5 w, pozwala pancernikom typu Iowa narzucić przeciwnikowi dystans i sposób prowadzenia walki artyleryjskiej oraz towarzyszyć zespołom operacyjnym lotniskowców tudzież szybkich transportowców. W tym miejscu należy jednak podkreślić, że zużycie paliwa było wówczas bardzo wysokie (zaledwie 2-3 procent mniejsze, niż w przypadku idącego z maksymalną prędkością „Yamato”).

 

O sprawności systemów okrętowych decydują także urządzenia pomocnicze takie jak m.in. systemy łączności, pompy i agregaty prądotwórcze. Podczas II wojny światowej na okrętach innych państw w powszechnym użyciu były głównie napędy parowe i hydrauliczne, zaś na najnowszych jednostkach amerykańskich zastąpiono je napędem elektrycznym na prąd zmienny. Rozwiązanie takie, ze względu na swoje rozliczne zalety stosowane jest powszechnie do dnia dzisiejszego. Instalacja elektryczna na prąd zmienny okazała się znacznie korzystniejsza niż sieć na prąd stały stosowana przez większość marynarek wojennych w II Wojnie Światowej (niemiecką, japońską, brytyjską, francuską i włoską).

 

Pomimo sporej długości kadłubów, a były to najdłuższe pancerniki w historii, okręty typu Iowa wykazują doskonałe właściwości manewrowe m.in. dzięki specjalnemu kształtowi rufowej części podwodnej kadłuba i 2 solidnym sterom łopatowym o dużej powierzchni. Średnica cyrkulacji przy prędkości powyżej 30 w. wynosi dla każdego tych okrętów jedynie 744 m. Rufa z dwoma stępkami (tzw. skegami) ma również korzystny kształt z punktu widzenia ochrony części śrub i linii wałów napędowych przed uszkodzeniami.

 

Pancerniki typu Iowa miały też swoje wady. Wynikały one głównie z międzynarodowych traktatów rozbrojeniowych oraz przyjętych w projekcie uwarunkowań taktycznych. Mankamentem niezwykłego kształtu kadłuba okazała się np. słabsza niż się oczekuje od okrętów tej wielkości dzielność morska. Wąskie w stosunku do długości kadłuby były ustawiczne zalewane przez fale, nawet przy średnim stanie morza, utrudniając praktyczne użycie wieży Nr 1 armat artylerii głównej. Stateczność kursowa będąca bezcenną zaletą na pełnym morzu, kilkakrotnie okazała się zdradliwa podczas manewrowania na płytkich wodach. Podobnie jak większość okrętów US Navy, pancerniki typu Iowa mają tendencje do kołysanie się na burty przy pewnym kierunku falowania. Zdecydowanie lepsze właściwości morskie miał dużo mniejszy brytyjski pancernik HMS "Vanguard" o szeroko rozchylonym dziobie, co dobitnie dało znać o sobie podczas wspólnych ćwiczeń z USS "Iowa" przeprowadzonych na wodach norweskich w 1953 r. (pomimo iż opublikowane później odczyty z przechyłomierzy obu pancerników wydają się nieścisłe – przechyły boczne dla „Iowa” oceniono aż na 26 stopni, zaś dla HMS „Vanguard” jedynie na 15 stopni). Okręty liniowe typu Iowa miały za to tę cechę, że siedziały bardzo nisko w wodzie, dzięki czemu ich kadłuby – w przeciwieństwie do np. typu Yamato – stanowiły niewielki cel dla artylerii, a ponadto kryły głębiej pod wodą opancerzenie żywotnych partii kadłuba, zwiększając jego skuteczność.

 

Także architektura nadbudówek na typie Iowa została o wiele lepiej pomyślana, niż np. na pancernikach typu Yamato. Zaledwie pojedynczy pocisk HC/HE Mark 13 kalibru 406 mm mógłby wyłączyć na japońskim okręcie połowę systemu kierowania ogniem! Co więcej, rozbudowana „pagoda” okrętu liniowego „Yamato” byłaby w ew. starciu przepięknym celem dla optoelektronicznie kierowanej artylerii pancernika amerykańskiego i zarazem stanowiłaby doskonałą powierzchnie odbicia dla fal radarowych.

 

USS Iowa na wodach arktycznych

USS "Iowa" na wodach arktycznych (koniec lat 80-tych XX wieku). Malował Sławomir Lipiecki

 

W sumie okręty liniowe typu Iowa, pomimo pewnych wad, ocenić należy jako najlepsze okręty świata i w tym kontekście nic dziwnego, ze powróciły do służby w latach 80-tych XX wieku. Jednak prawdziwa ich potęga nie została nigdy skonfrontowana z podobnej klasy przeciwnikiem. Okręty te weszły do służby zbyt późno aby mogły odegrać rolę tradycyjnych pancerników (chociaż pod Leyte taka możliwość istniała). Zarówno podczas II Wojny Światowej, jak też w toku późniejszych konfliktów zbrojnych przypadły im głównie zadania ochrony lotniskowców, linii komunikacyjnych i bombardowania wybrzeża z użyciem broni konwencjonalnej. Sprawdziła się tym samym nowa rola dla pancerników, jako jednostek uniwersalnych. Należy bowiem zaznaczyć, że z powyższych zadań jednostki typu Iowa wywiązywały się wzorowo. Stanowiły pewny element wsparcia wojsk własnych i sprzymierzonych, z wielką precyzją bombardowania wynikającą ze stosowania nowoczesnego systemu kierowania ogniem. Świetnie wywiązywały się z roli okrętów flagowych związków taktycznych oraz atomowych „straszaków”. Służyły także za jednostki wsparcia logistycznego (w roli „niezatapialnych” tankowców floty tudzież baz części zamiennych czy też jednostek szpitalnych). Nie cieszyły się przy tym sympatią lotnictwa, któremu za każdym razem udowadniały swoją wyższość i nieporównywalnie większą efektywność, odbierając przy tym wielokrotnie pokaźną część zasilenia finansowego.

 

„Duma US Navy” kontra „superpancerniki”

Druga część niniejszej analizy zostanie poświęcona ocenie typu Iowa i Yamato jako pancerników samych w sobie, czyli okrętów przeznaczonych do walki z innymi jednostkami swojej klasy w 1944 roku. Na samym wstępie trzeba wyraźnie zaznaczyć, że zarówno jednostki amerykańskie, jak i japońskie były w swojej klasie najpotężniejsze na świecie. Teoretycznie żaden inny okręt liniowy świata nie mógł w pojedynkę równać się ani z typem Iowa, ani South Dakota, ani North Carolina, ani Yamato. Wszystkie te pancerniki były niezwykle potężnie uzbrojone (wobec tak doskonałych armat 460 mm i 406 mm, żaden zagraniczny okręt nie mógłby czuć się bezpiecznie), bardzo solidnie i nowocześnie opancerzone (teoretycznie „Iowa” i „South Dakota” wytrzymywały nawet własny ogień na niewielkim dystansie, „North Carolina” miał dużą strefę bezpieczeństwa wobec większości światowej artylerii, a „Yamato” niemal w ogóle mógł się nie obawiać trafień na rozsądnych dystansach prowadzenia walki), miały doskonałe układy kontroli ognia (w tym na okrętach US Navy optoelektroniczne) i cechowały się przy tym sporą prędkością maksymalną (od 26 do ponad 33 węzłów) oraz zaskakująco wysoką przy swoich rozmiarach zwrotnością. Prawdziwym wyzwaniem dla najnowszych pancerników obu stron byłaby jedynie wzajemna konfrontacja.

 

Koncepcja bitwy „Iowy”, „South Dakoty” i „North Caroliny” przeciw japońskiemu „Yamato” była podczas II Wojny Światowej dość prawdopodobna. Do takiego starcia mogło dojść kilkakrotnie, choćby koło wyspy Samar w dniu 25 października 1944 roku. Japończycy, zdając sobie jednak sprawę z przewagi liczebnej pancerników US Navy oraz ich supremacji w układach kontroli ognia, zawsze unikali starcia, lub starali się „odciągnąć” okręty liniowe US Navy od własnych jednostek (rola „przynęty”, jaką pełniły pod koniec wojny lotniskowce wiceadmirała Jisaburō Ozawy, była najlepszym przykładem owej taktyki). Jest to swoją drogą kolejny dowód na to, jak mało użyteczne były dla Japonii oba giganty typu Yamato.

 

By wyłonić faktycznego zwycięzcę, należy skupić się na bojach typu „dwa do jednego” („Yamato” przeciw dwóm jednostkom typu Iowa, albo „Iowa” plus „South Dakota”, „Iowa plus „North Carolina” tudzież „South Dakota” w parze z „North Caroliną” – sytuacja notabene nieco analogiczna do wielce prawdopodobnej bitwy niemieckiego „Tirpitza” z dwoma pancernikami typu King George V). Oczywiście należy także uwzględnić zdecydowanie najmniej prawdopodobną (praktycznie niemożliwą), lecz wzbudzającą największe emocje koncepcję typu „jeden do jednego”.

 

Yamato - przekrój wzdłużny
Przekrój wzdłużny przez system ochrony biernej "Yamato". Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)
 

Na wstępie należy zaznaczyć, że niezależnie od liczebności i składu rozważanej amerykańskiej formacji, należy bezwzględnie wziąć pod uwagę fakt, że „Yamato” miał w porównaniu do nowych pancerników US Navy parę mocnych (a często przegapianych przez tak zwane „autorytety”) argumentów w zanadrzu.

 

Po pierwsze, płyty pancerne pasa bocznego japońskiego pancernika były ułożone bezpośrednio na burcie, a nie wewnątrz kadłuba, i trafienie 16-calowym pociskiem, o ile nie przebiło pancerza, nie wyrządzało żadnych szkód podwodziu. W przypadku okrętów liniowych typów Iowa i South Dakota było inaczej – tu każdy pocisk, nawet rozbity na pancerzu czy rykoszetujący, rozrywał burtę i powodował przecieki do wnętrza trzech pierwszych komór układu przeciwtorpedowego, gdyż płyty pasa pancernego były umocowane dopiero na grodzi, zamykającej trzecią komorę układu. Miałoby to z pewnością zły wpływ na stateczność, prędkość oraz przede wszystkim dostarczanie paliwa do kotłów. Przecieki powodowały bowiem zanieczyszczenie mazutu, już oczyszczonego z wody morskiej i przygotowanego do spalenia, który kierowano do przedziału nr 2 (drugiego licząc od burty), zamiast do przedziału nr 3 (trzeciego od burty). Była to zresztą od początku poważna (i dyskretnie przemilczana przez wielu analityków) wada konstrukcyjna typów South Dakota i Iowa; komory oczyszczonego mazutu, podawanego wprost do kotłów, nie były chronione pancerzem cytadeli, w odróżnieniu od zagranicznych konstrukcji, a przecież jedną z głównych zalet USS „Iowa” miałaby być w tym starciu prędkość!

 

Yamato - przekrój poprzeczny
Przekrój poprzeczny przez system ochrony biernej "Yamato". Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)
 

Po drugie, „Yamato” miał poważny argument, którym jego amerykańscy adwersarze nie dysponowali — sześć celnych (cechujących się dobrą balistyką) i zarazem szybkostrzelnych armat kalibru 155 mm. Nie mogły one co prawda wyrządzić szkód opancerzonym sekcjom okrętu liniowego, ale były w stanie skutecznie zniszczyć, bądź uszkodzić dalocelowniki i anteny radarowe jednostki amerykańskiej. W trakcie boju, w ciągu dziesięciu minut „Iowa”, „South Dakota” lub „North Carolina” mogły wysłać (według regulaminu, przy ogniu ciągłym) 180 pocisków 16”, zaś zmodernizowany (pozbawiony wież armat 155 mm ze śródokręcia) „Yamato” tylko 135 pocisków 460 mm (szybkostrzelności wynosiły odpowiednio 2/min i 1,5/min), ale za to japoński pancernik dodawał do tego aż trzysta pocisków sześciocalowych! Tymczasem z drugiej strony, bez wątpienia znakomite (szczególnie w walce z wrogim lotnictwem) armaty kalibru 127 mm (5”) Mark 12 L/38 nie donosiły dalej, niż na 16 km (co oznaczało praktyczny zasięg celnego ognia rzędu 15 km). Przy odległości boju rzędu 18 – 22 km amerykańskie pięciocalówki – choć brzmi to na pierwszy rzut oka zaskakująco – były po prostu bezużytecznym balastem.

 

Po trzecie, japońska jednostka, dzięki swej dość prostej w budowie konstrukcji, była mimo wszelkich wad zdumiewająco odporna na uszkodzenia, czego najlepszym dowodem był ostatni bój „Musashi”. Pomimo kiepskiego systemu przeciwtorpedowego, balastowego i ogólnie nienajlepszej konstrukcji samych grodzi, pancernik uległ dopiero po około dwudziestu trafieniach torpedami. Sami Amerykanie przyznają, że gdyby japońskie pancerniki były zaopatrzone w warstwowy układ przeciwtorpedowy „liquid-layer” rodem z US Navy, oraz miały inaczej zaprojektowaną część dziobową, mogłyby wytrzymać nawet dwa razy tyle ciosów (sic!).

 

USS Iowa - ochrona bierna

Przekrój wzdłużny przez system ochrony biernej USS "Iowa". Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)

 

Dla porównania, pancerniki amerykańskie były nader skomplikowane konstrukcyjnie i zdecydowanie bardziej niż jednostki japońskie uzależnione od stabilnego zasilania energią elektryczną. Fatalna wpadka USS „South Dakota” w trakcie nocnej bitwy pod Guadalcanalem, z 14 na 15 listopada 1942 roku dowodzi, że jedna pechowa awaria, powodująca problemy z zasilaniem, mogła wyrządzić o wiele więcej zamieszania, niż w przypadku analogicznego problemu na pokładzie okrętu japońskiego.

 

Po czwarte, japoński pancernik był bardzo zwrotny i nie ustępował prędkością typom South Dakota oraz North Carolina. Zgodnie z danymi dra Normana Friedmana, prędkość „Indiany” w 1945 roku nie przekraczała 27 węzłów, zaś typ North Carolina w ogóle nie powinien był chodzić z szybkością powyżej 25-26 węzłów, jeżeli chciał celnie strzelać - nękające te jednostki drgania kadłuba w trakcie wojny wprawdzie zredukowano, ale i tak przy pełnej mocy siłowni dalocelowniki nie pracowały poprawnie, czego wyraźnie dowodziła brytyjska opinia na temat USS „Washington”, pochodząca z czasów jego współpracy z Flotą Metropolii. Jedynie typ Iowa miał sensowną przewagę prędkości, ale ta mogła zostać wykorzystana w praktyce tylko w parze z bliźniaczą jednostką; w przeciwnym razie o prędkości zespołu decydowała prędkość najwolniejszego okrętu, chyba że szybszy pancernik otrzymałby od dowódcy zespołu pełną swobodę działania.

 

USS Iowa - przekrój poprzeczny

Przekrój poprzeczny przez system ochrony biernej USS "Iowa". Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)

 

Po piąte, faktycznie cechy szybkościowe i balistyczne najnowszych pancerników amerykańskich były w hipotetycznym starciu z jednostkami typu Yamato zgrupowane niejako na opak. Duża prędkość typu Iowa, dająca szansę zajścia przeciwnika od czoła i zajęcia dogodnej pozycji do ostrzału jego pokładów (tzw. „Crossing T”), była paradoksalnie niwelowana właściwościami najnowszych długolufowych armat Mark 7 L/50, przeznaczonych raczej do przebijania burt. Nie mające sobie równych na świecie w skuteczności ostrzału pokładów krótkolufowe armaty Mark 6 L/45 były natomiast na uzbrojeniu okrętów, które nie miały szansy przegonić i zagrodzić drogi jednostkom japońskim. Tym samym ani jeden z trzech nowych typów pancerników amerykańskich nie miał w tym konkretnym starciu optymalnego zestawu prędkości, zwrotności, pancerza i charakterystyk artylerii głównej.

 

Po szóste, w obrębie cytadeli pancernej, „Yamato” był bardziej odporny na trafienia niż pancerniki amerykańskie. W starciu z USS „Iowa” teoretyczna strefa bezpieczeństwa „Yamato” sięgała od 19,5 do 29 km (łączny jej przedział to aż 9,5 km). Zakładając nawet, że wyniki amerykańskich testów balistycznych przeprowadzonych na japońskim pancerzu typu VH były całkowicie prawidłowe (pancerz japoński okazał się o ponad 10 procent gorszy od amerykańskiego wobec pocisków APC 16” Mark 8), strefa bezpieczeństwa „Yamato” spadała jedynie o około kilometr. Dla porównania pancernik amerykański miał strefę bezpieczeństwa wobec pocisków kalibru 460 mm od 22,6 do 26,9 km (czyli zaledwie 4,3 km). Co ciekawe, oba typy pancerników miały wzajemnie nieprzebijalne wieże, barbety i stanowiska dowodzenia, na wszelkich sensownych dystansach prowadzenia walki.

 

Trzymając się w odległości powyżej 20 km, „Ya­mato" był w stanie przebijać burty pancerników amerykańskich, w ogóle nie narażając się na istotne (z punktu widzenia walki o żywotność okrętu) uszkodzenia, bo zdolne pokonać jego niezwykle gruby pokład celne trafienie z odległości 29 – 30 km w 1945 roku byłoby wielką sensacją (ówczesny rekord wynosił poniżej 27 km). Większą szansę na przebicie 20 – 23-centymetrowych płyt pokładu miały armaty Mark 6 na typach North Carolina i South Dakota, ale tu znów kłaniał się brak optymalnego zrównoważenia cech uderzeniowych i obronnych – USS „North Carolina” w ogóle nie był odporny na trafienia pociskami kal. 460 mm (z wyjątkiem komór amunicyjnych, barbet i wież artylerii głównej), a USS „South Dakota” miał wprawdzie prawie identyczną strefę bezpieczeństwa jak typ Iowa, ale za to jego krótkie armaty Mark 6 miały na tyle „słabą” przebijalność burt, że japoński pancernik mógłby bez obaw prowadzić ostrzał z odległości, zapewniającej mu pełne bezpieczeństwo. W tym przypadku strefa bezpieczeństwa „Yamato” wynosiła odpowiednio circa 16,5 – 26 km (nawet z uwzględnieniem kiepskich współczynników odporności japońskiej płyt pancernych, to niemal 10 km!) i zaledwie 22,4 – 26,8 km (łącznie 4,4 km) dla „South Dakoty”. Jeśli pancerniki USS „Iowa” i USS „South Dakota” działałyby razem, wypadkowa strefa bezpieczeństwa przed ich połączonym ogniem wynosiłaby dla „Yamato” od 19,5 do 26 km, nadal znacznie więcej, niż na obu typach pancerników amerykańskich. W rezultacie, prowadząc ogień z sensownej odległości 20 – 22 km okręt japoński był (teoretycznie) mało narażony na poważne uszkodzenia, w zamian mogąc razić przeciwnika zarówno pociskami 460 mm, jak i 155 mm.

 

Amerykanie, chcąc cokolwiek zdziałać wobec pancerza „Yamato”, teoretycznie musieliby prowadzić ogień z odległości rzędu od 28 do ponad 30 km, licząc na swoje doskonałe układy kierowania ogniem, zapewniające większą celność i precyzję zgrupowania kolejnych salw oraz możliwość prowadzenia celnego ognia podczas wykonywania zwrotów unikowych (zygzakowania). Jest to wysoce prawdopodobne, jeśli dowódcą byłby ktoś pokroju np. wiceadmirała W. A. Lee. Tak doświadczony i błyskotliwy dowódca, mimo iż o japońskich okrętach typu Yamato nie wiedział za zbyt wiele, już po pierwszych upadkach pocisków zapewne bardzo szybko oceniłby faktyczny kaliber armat przeciwnika, a być może w ogóle nie narażałby swoich pancerników na bezpośrednią konfrontację, tylko kazałby strzelać z maksymalnego zasięgu – tak jak to miało miejsce w pościgu USS „Iowa” i USS „New Jersey” za japońskim niszczycielem „Nowaki”. Jeśli jednak okręty amerykańskie miałyby niezbyt rozgarniętego lub nadto agresywnego dowódcę (na przykład w postaci admirała Williama Halsey’a), który parłby do bezpośredniego starcia (notabene zgodnie z ówczesnymi wytycznymi!) z japońskim okrętem, zamiast trzymać się na dystans, wówczas tylko szczęśliwy kaprys dziejowej Nemezis na przykład w postaci detonowania na „Yamato” którejś z wież armat kalibru 155 mm) mógłby uratować US Navy przed katastrofą…

 

Do dyskusji pozostaje również realna (a nie teoretyczna) zdolność skutecznej kontroli ognia na bardzo dalekim dystansie; pierwsza odmiana artyleryjskiego radaru mikrofalowego Mark 8 (Mod 0) mogła śledzić rozbryzgi pocisków 16” tylko do odległości 18,5 km, ostatnia (Mod 3) już do 32 km. Wiadomo, że pancerniki typów North Carolina, South Dakota i Iowa były wśród pierwszych jednostek, które otrzymały radary Mark 8, prawdopodobnie parę jednostek miało więc oryginalnie radary Mod 0 i trudno orzec, kiedy na poszczególnych okrętach zastąpiono je nowszą odmianą. Biorąc jednak pod uwagę hipotetyczne starcie w 1944 roku, gdy lutowa akcja koło Truk pokazała, że nowe pancerniki US Navy są zdolne korygować ogień przy podwyższonym stanie morza na dystansie grubo powyżej 30 km należy przypuszczać, że wówczas wszystkie okręty liniowe posiadały już najnowszy zestaw radarów artyleryjskich.

 

Także amerykańskie pancerniki miały swoje asy w zanadrzu. Przede wszystkim były to bardzo nowoczesne jednostki. Okręty przyszłości – jak powiedzielibyśmy współczesnym językiem. Ich częściowo modułowa (sekcyjna) konstrukcja dawała im ogromną szansę przetrwania, nawet w przypadku przebicia w pancerzu. Trzeba było bowiem niejako odłupywać kawałek po kawałku poszczególne fragmenty kadłubów (przedziałów) tych jednostek, by stworzyć dla nich jakiekolwiek zagrożenie (nie mówiąc już o zatopieniu).

 

Naprzemienny układ napędowy (kocioł – turbina – kocioł) na typie Iowa okazał się wyjątkowo trafnym rozwiązaniem. Jeśli „nurkujący” pocisk kalibru 460 mm przeszedłby przez pancerz i wyłączył któryś z przedziałów maszynowych lub kotłowych, uległby on całkowitemu zalaniu, jednak nie doprowadziłoby to do być może zgubnego przechyłu bocznego. Co równie istotne, by okręt liniowy typu Iowa zrównał się prędkością z „Yamato”, japoński pancernik teoretycznie musiałby go pozbawić niemal połowy układu napędowego!

 

Przyzwoicie zaprojektowany układ grodzi wzdłużnych, połączony ze sprawdzoną metodą naprzemiennego rozmieszczenia zbiorników pustych i wypełnionych cieczą (am. Liquid-Layer System) świetnie zdałby egzamin także w walce artyleryjskiej. Rykoszetujące i uszkadzające podwodzie pociski z „Yamato” mogły bowiem powodować zalewanie poszczególnych przedziałów systemu przeciwtorpedowego na jednej burcie, co w konsekwencji musiałoby powodować kłopoty ze statecznością. Amerykański układ przeciwtorpedowy, w połączeniu z półautomatycznym systemem kontroli uszkodzeń, pozwalał jednak na bardzo szybkie korygowanie przechyłów i przegłębień. Generalnie system kontroli i naprawy uszkodzeń był w US Navy niezrównany i z pewnością byłby to ważki argument, przemawiający za pancernikami amerykańskimi.

 

Zarówno układy kierowania ogniem jak i – częściowo – naprowadzania wież i armat na cel, były na jednostkach amerykańskich zautomatyzowane. Co prawda bezpośrednie ładowanie pocisków do armat nie należało do lekkiej pracy (przykładowo ciężkie zamki były ryglowane ręcznie), ale dzięki wydajnym windom i sprawnym mechanizmom podawania i dosyłania amunicji, oraz systemowi RPC, możliwe było np. uzyskanie szybkostrzelności przekraczającej regulaminowe dwa strzały na minutę (należy jednak pamiętać, że w realnych warunkach boju, niezależnie od odległości, na każde cztery amerykańskie salwy przypadały trzy japońskie. Co więcej, jak przytomnie zauważają poważni analitycy, wobec czasu oczekiwania na upadek salwy rzędu minuty, większa szybkostrzelność w fazie wstrzeliwania się miała drugorzędne znaczenie). Ponadto cały proces automatycznego namierzania i zdalnego naprowadzania armat na cel (w połączeniu z wszechobecną stabilizacją) sprawiał, że okręty liniowe US Navy, jako jedyne na świecie, mogły skutecznie strzelać niezależnie od pogody i to nawet w trakcie wykonywania skomplikowanych manewrów (na przykład unikowych).

 

W przeciwieństwie do „Yamato”, którego zarówno mocnym jak i słabym punktem były wieże armat kalibru 155 mm, jednostki amerykańskie pozbawione były wyraźnie wyróżniających się słabostek. Przy odrobinie szczęścia, któryś z pocisków 16” wystrzelony z amerykańskich pancerników mógłby zainicjować pożar w wieży armat sześciocalowych na „Yamato”, co w konsekwencji mogłoby doprowadzić do eksplozji całego okrętu. Co więcej, pancerniki amerykańskie przenosiły w swych magazynach amunicyjnych doskonałej jakości pociski odłamkowo-burzące HC/HE Mark 13, które w starciu z japońskimi pancernikami mogłyby się okazać zadziwiająco skuteczne (o czym dalej).

 

Kolejną przewagą pancerników amerykańskich był fakt, że ich pancerz i pozostała ochrona bierna pokrywały procentowo znacznie większą powierzchnię kadłuba. Jedną z głównych przyczyn zatonięcia „Musashi” (i poniekąd także bliźniaczego „Yamato”) było całkowite zalanie bardzo licznych pomieszczeń i przedziałów znajdujących się poza pancerną cytadelą, które – w przeciwieństwie do okrętów US Navy – nie były objęte żadną ochroną, choćby wzdłużnym systemem grodzi. Ponadto bardzo „szczupły” dziób pancernika „Iowa” nie stwarzał zbyt wielkiego ryzyka utraty stateczności (i nie powodował zgubnych przegłębień) dla całego okrętu, jak to miało miejsce na „Yamato”. Co więcej, ochrona bierna pancerników amerykańskich obejmowała także wewnętrzną część linii wałów śrubowych, czym okręty japońskie nie mogły się pochwalić.

 

Doskonałość układów kontroli ognia pancerników amerykańskich nie budzi wątpliwości. Ten system – o ile działał bez awarii – nie miał sobie równych na świecie. Składały się na niego wysokiej klasy dalocelowniki (co bardzo istotne, wszystkie siedem dalocelowników na każdym z pancerników amerykańskich, mogło równie skutecznie korygować ogień zarówno artylerii głównej jak i średniej, podczas gdy na japońskim przewidziane do tego celu były tylko dwa!) wyposażone w efektywne dalmierze stereoskopowe konstruowane na bazie produktów niemieckiej firmy Zeiss, współpracujące z najwyższej klasy mikrofalowymi radarami artyleryjskimi (Mark 8, Mark 25, Mark 22 i Mark 12), stabilizatory żyroskopowe (obecne dosłownie na każdym kroku, w każdym dalocelowniku, w każdym dalmierzu, w każdej armacie itd.), kalkulatory analogowe Mark 8 i Mark 1A, bijące analogiczne urządzenia japońskie „na głowę” oraz zdalny system naprowadzania i kierowania uzbrojeniem.

 

Co więcej, okręty amerykańskie miały całą plejadę radioelektronicznych urządzeń nasłuchowych (RDF) i zakłócających (zarówno pasywnych jak i aktywnych m.in. typu DBM i SPT), potrafiących wprowadzić w prymitywnych japońskich radarach obserwacyjnych prawdziwy elektroniczny zamęt jeszcze przed starciem! Między 16 a 17 lipca 1945 roku pancerniki „Iowa” „Missouri” i „Wisconsin” wraz z „North Carolina”, „Alabama” i brytyjskim „King George V” niepostrzeżenie dokonały śmiałego nocnego podejścia pod przemysłowe miasto Hitachi Miro. Dzięki wykorzystaniu systemów WRE, okręty skutecznie zakłóciły pracę dwóch stacji radiolokacyjnych na Hitachi, całkowicie zaskakując Japończyków.

 

Nie bez znaczenia był również fakt, że pancerniki US Navy używały do wykrywania celów powietrznych i nawodnych radarów obserwacyjnych o bardzo dużym jak na owe czasy zasięgu skutecznym (choćby potężne SK-1 lub SK-2, które umożliwiały także dokładną obserwację miejsc upadku pocisków). Dawało to czas na przeprowadzenie rozpoznania (na przykład za pomocą wodnosamolotów) i pozwalało na staranne, spokojne przygotowanie się do potencjalnej bitwy. Zdolność optoelektronicznego systemu kierowania ogniem, pozwalała pancernikom amerykańskim jako pierwszym rozpocząć wstrzeliwanie się w cel i to niemal w każdych warunkach pogodowych (z wyłączeniem silnego sztormu czy tajfunu). Ocenia się, że w przeciętnych warunkach pancernik typu Iowa mógłby oddać w stronę „Yamato” nawet kilka pełnych salw nim jego przeciwnik w ogóle byłby zdolny na nie odpowiedzieć.

 

Załogi japońskich pancerników musiały polegać wyłącznie na obserwacji optycznej. Nie ulega wątpliwości, że oba główne dalmierze na „Yamato” były największe i pod względem jakości optyki najdoskonalsze na świecie. To jednak niewiele znaczy w skali całego wyposażenia (dalmierze podają jedynie dane o odległości od celu i namiarze na cel). Przede wszystkim „Yamato” miał jedynie trzy główne stabilizatory żyroskopowe na cały okręt, co w połączeniu z brakiem systemu RPC, radarów artyleryjskich i ogólnej integracji systemów bojowych bardzo mocno uzależniało jego artylerię od panujących na morzu warunków meteorologicznych (to właśnie prawdziwą kwintesencją systemu kierowania ogniem są urządzenia, które przetwarzają dane zebrane m.in. z dalmierzy – przekazują następnie te informacje do wież, kontrolują wieże, decydują o momencie odpalenia armat itp.).

 

Przy idealnej, słonecznej pogodzie, dzięki wspaniałym dalmierzom i z pewnością zdeterminowanej załodze, „Yamato” być może mógł uzyskiwać zadowalające rezultaty (choć praktyka pokazała coś wręcz przeciwnego). Ale już przy średnim stanie morza (nie mówiąc o działaniu we mgle czy też w nocy), skuteczność jego potężnej artylerii drastycznie się zmniejszała. Strzelanie przy zerowej widoczności nie wchodziło w grę. Z całą pewnością także wstrzeliwanie się w cel (pomimo zaskakująco niewielkiego rozrzutu pocisków) musiałoby trwać na japońskim okręcie dłużej niż na amerykańskim, choćby ze względu na brak mikrofalowych radarów artyleryjskich, powolność mechanizmów obrotu wież i zmiany kąta podniesienia armat oraz częściowo manualnych układów kontroli ognia. Mało tego, w Cesarskiej Flocie źle szkolono artylerzystów! Panowała bowiem doktryna trafiania już za pierwszą salwą, zamiast regularnego, logicznego w praktyce wstrzeliwania się w cel.

 

Fakt ten, podobnie jak ogólny stopień wyszkolenia załóg i warunki socjalne panujące na obu japońskich jednostkach, miałyby kapitalne znaczenie dla wyniku ew. pojedynku. Okręty US Navy były pancernikami wygodnymi dla swoich załóg. Były całkowicie klimatyzowane, zaopatrzone w wygodne, zabezpieczone włazy, a korytarze i przejścia były jasno oświetlone (sprzyjając przy okazji pracy drużynom obrony przeciwawaryjnej w razie uszkodzeń). Miejsca do wypoczynku także nie brakowało, bo choć koje szeregowych marynarzy do komfortowych nie należały, załoga zawsze mogła skorzystać z obszernych świetlic i barów szybkiej obsługi. Na swoich stanowiskach bojowych, szczególnie w dalocelownikach, obsługa amerykańskich okrętów liniowych prowadziła walkę w pozycji siedzącej, natomiast na okrętach japońskich wymagano od marynarzy ciągłego stania, co w trakcie trwania bitwy musiało mieć wpływ na stopień zmęczenia kadry obsługującej np. system kierowania ogniem. Co więcej, na jednostkach japońskich panowała niesamowita wręcz ciemność, duchota i ciasnota. Nawet na najnowszych okrętach liniowych typu Yamato! Oświetlenia było jak na lekarstwo, a na dolnych pokładach często przygasały nieliczne przecież światła, gdy tylko próbowano włączać któryś z prymitywnych radarów. Załoga nie mogła liczyć na żadne wygody w postaci marketów, dystrybutorów napojów (np. kawy), lodów, szybkich posiłków itp. Przy dłuższym pobycie w morzu – niezależnie od stopnia wyszkolenia – musiało się to negatywnie odbić na morale i przede wszystkim na gotowości bojowej marynarzy (nawet, jeśli ci nie zdawali sobie z tego sprawy).

 

Najistotniejsze było jednak to, że dowolny amerykański pancernik, jeszcze przed oddaniem go do służby, spędzał w morzu na praktycznych ćwiczeniach więcej czasu, niż „Yamato” i „Musashi” razem wzięte przez cały okres swojego istnienia (sic!) Wyraźnie podkreślają to japońscy marynarze w swoich wspomnieniach, a także szydzący z „bezużytecznych pancerników” lotnicy, z komandorem Mitsuo Fuchidą na czele. Z powodu ciągłych „suchych ćwiczeń” (bez praktycznego wyjścia w morze), japońskie załogi były „przetrenowane”, co prowadziło w pewnym momencie do rutynizacji i w konsekwencji częściowej utraty kwalifikacji. Istnieje nawet podejrzenie, że za wybuch na pancerniku „Mutsu” (typu Nagato) być może odpowiedzialna była jego własna załoga, właśnie na skutek nieostrożnego obchodzenia się z nowymi pociskami i ładunkami. Co więcej, podczas wielkich manewrów floty na Morzu Wewnętrznym 30 marca 1942 r., zorganizowanych przy idealnych warunkach pogodowych, artyleria główna „Yamato” wykazała się tak skrajną niecelnością, że obserwujący ćwiczenia admirał Isoroku Yamamoto nie pozostawił przysłowiowej „suchej nitki” zarówno na dowódcy działu uzbrojenia jak i na samym dowódcy okrętu, komandorze G. Takayanagim.

 

Kompetencje artylerzystów japońskich z pancerników budzą zatem poważne wątpliwości, szczególnie że także w warunkach stricte operacyjnych, w boju koło wyspy Samar w 1944 roku, występ pancernika „Yamato” wypadł poniżej jakichkolwiek oczekiwań. Okręt mierzył się ledwo z trzema dużymi niszczycielami typu Fletcher (plus trzema małymi, eskortowymi) i kilkoma powolnymi lotniskowcami eskortowymi (w praktyce statkami handlowymi typu S4 z dodanym dla celów wojskowych pokładem lotniczym), które samotnie powinien bez wysiłku dla załogi posłać na dno w krótkim czasie. Tymczasem (ani on, ani cały zespół) nie zdziałał praktycznie nic, a załoga miała kłopoty z identyfikacją i doborem celi, nie mówiąc już o tym, że strzały z dystansu 15 km (i poniżej) okazały się w ogromnej większości niecelne (jeśli nie liczyć późniejszego dobijania niemal już nieruchomego wówczas lotniskowca eskortowego USS „Gambier Bay”). Co prawda fatalny występ pancerników Cesarskiej Floty spowodowany był głównie złą pogodą i błędami w dowodzeniu (oraz poniekąd kontrakcją samolotów z atakowanych lotniskowców), ale to w praktyce bardzo słabe usprawiedliwienie, szczególnie że to właśnie wówczas istniała najbardziej realna szansa na starcie z najnowszymi pancernikami amerykańskimi! Któż zatem mógłby być zwycięzcą w starciu „jeden na jednego”?

 

Kto silniejszy

Tylko rzeczywiste spotkanie pojedynczego, pozbawionego eskorty pancernika typu Iowa z japońskim typu Yamato mogłoby definitywnie wykazać wyższość jednej konstrukcji nad drugą. Tym niemniej biorąc pod uwagę dostępne dane można pokusić się o teoretyczne wyłonienie zwycięzcy.

 

Zestawienie wysokiej sprawności załogi, ogromnej autonomiczności, szybkości, zwrotności, siły ognia i dobrej ochrony biernej z optoelektronicznym, półautomatycznym systemem kierowania ogniem dawałoby pancernikowi typu Iowa olbrzymią przewagę oraz swobodę  taktyczną. To dowódca okrętu amerykańskiego dobierałby czas, miejsce i sposób prowadzenia walki, a nie odwrotnie. Gdyby do bitwy doszło na środku Pacyfiku, to w ostateczności, dowódca USS „Iowa” mógłby sobie pozwolić nawet na ściganie „Yamato” po całym oceanie, czekając aż skończy mu się paliwo. Zasięg co najmniej 16 000 Mm/17 względem co najwyżej 7200 Mm/16 w. to poważny argument jednostki amerykańskiej!

 

Najlepszym sposobem na zwycięstwo byłoby podejście do „Yamato” na dystans 40-50 km i śledzenie go aż do zapadnięcia zmroku lub nastania złej pogody (najlepiej mgły). Następnie dowódca USS „Iowa” powinien dążyć do skrócenia dystansu do ok. 22 km. Korygowany za pomocą radarów mikrofalowych ogień „Iowa” powinien dość szybko pozbawić zupełnie ślepego w takiej sytuacji „Yamato” możliwości prowadzenia walki. Znakomicie ułatwiłyby to zadanie pociski odłamkowo/burzące 16” Mark 13 HC/HE, które choć dla pancerza nie stanowiły zagrożenia, zrobiłyby ze zwartej nadbudówki „Yamato” przysłowiowy „ser szwajcarski”, szczególnie że osłony dalocelowników japońskiego okrętu były wyjątkowo słabe. Pozbawiony systemu kierowania ogniem „Yamato” (przypomnijmy, okręt japoński miał tylko dwa dalocelowniki pozwalające strzelać z artylerii głównej) musiałby się albo poddać, albo zostałby zatopiony przez własną załogę (zatopienie dobrze opancerzonego i zbudowanego okrętu liniowego wyłącznie za pomocą artylerii jest - zdaniem większości analityków - niemożliwe). Co ciekawe, taki właśnie scenariusz walki kiełkował w głowach dowódców amerykańskich pancerników (nie tylko typu Iowa) już od 1943 roku.

 

Starcie obu okrętów przy podwyższonym stanie morza lub po prostu, niekorzystnych warunkach meteorologicznych miałoby analogiczny przebieg. Japoński pancernik nie miał możliwości celnego strzelania w takich warunkach (a jak pokazała praktyka operacyjna, nawet w o wiele korzystniejszych). Do występujących w poprzednim scenariuszu kłopotów z wykryciem i namierzeniem swojego przeciwnika (a co dopiero mówić o celnym strzelaniu!) doszłyby jeszcze kołysania wzdłużne i poprzeczne, które dla systemu stabilizacji japońskiego kolosa były nie do opanowania. Oczywiście w przypadku silnego sztormu czy tajfunu oba pancerniki nie miałyby możliwości prowadzenia walki, szczególnie że amerykański typ Iowa należał do jednostek żeglujących „mokro”. Pomimo to, dzięki radarom obserwacyjnym, dowódca „Iowa” miałby wszelkie dane o pozycji przeciwnika i mógłby zwyczajnie śledzić „Yamato”, czekając na poprawę pogody.

 

Teoretycznie kłopoty zaczęłyby się na USS „Iowa” dopiero wówczas, gdy jego dowódca byłby odpowiedzialny za eskortowany konwój (lub lotniskowiec), a warunki meteorologiczne byłyby idealne (dzień, doskonała widoczność, spokojne morze). Wynik starcia w takich okolicznościach w dużej mierze zależałby od tego, kto dowodziłby pancernikiem amerykańskim. Doświadczeni w nocnych bojach admirałowie (np. W. A. Lee lub J. B. Oldendorf) z całą pewnością chcieliby maksymalnie wykorzystać przewagę w systemie kierowania ogniem. Choć o typie Yamato za wiele nie wiedzieli, z uwagi na znany im zasięg japońskich armat artylerii średniej 155 mm z całą pewnością nie chcieliby ryzykować starcia na dystansie poniżej 21 500 m (pomimo iż tak nakazywały im tabele tzw. Stref Bezpieczeństwa, sporządzone m.in. w oparciu o dane wywiadu, jednak w praktyce błędnie). Po upadkach pierwszych pocisków doświadczeni oficerowie zorientowaliby się także co do rzeczywistego (przybliżonego) kalibru armat nieprzyjaciela (Morss, Stafford "IOWA vs. YAMATO" - Another View, Warship International No 2/1986).

 

Musashi - front
Japoński okręt liniowy "Musashi" (typ Yamato) według stanu z początku 1943 roku, jeszcze z bocznymi wieżami armat kalibru 155 mm. Rzut centralny z przodu - wieże armat artylerii głównej kalibru 460 mm (18,1") L/45 obrócone w kierunku prawej burty, jednak dalocelowniki kierowania ogniem w pozycji zerowej, a więc okręt nie prowadzi przygotowań do otwarcia ognia, a jedynie testuje mechanizmy zmiany obrotu i kąta podniesienia (…)
Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)

 

Jest rzeczą niemal pewną, że dowodzący pancernikiem USS „Iowa” kazałby postawić gęstą zasłonę dymną, wykonać za jej warkoczem cyrkulację i strzelać do przeciwnika wyłącznie za pomocą wskazań radarów mikrofalowych. Połączenie tej „skrytej” taktyki z dużą prędkością „Iowa”, pozwalającą zajść „Yamato” od dziobu („Crossing T”) oraz z amunicją HC/HE Mark 13 raczej skazałoby amerykanów na sukces. Oczywiście także dobrym pomysłem byłoby odejście na dystans ok. 27-30 km i regularne nakrywanie „Yamato” zza zasłony dymnej, z nadzieją, że któryś pocisk wejdzie w cel. Przy takim doborze taktyki japoński pancernik nie miał praktycznie szans na skuteczne, celne strzelanie. Trzeba także pamiętać, że nawet w przypadku pięknej pogody, niemal pewne jest, iż to pancernik amerykański oddałby kilka pierwszych salw w bitwie jako pierwszy, co już na starcie dałoby mu przewagę.

 

Zdecydowanie niezalecanym scenariuszem dla okrętu amerykańskiego byłoby pójście z „Yamato” na tzw. „wymianę ciosów”. Skrócenie dystansu poniżej 18 km mogłoby zakończyć się dla „Iowa” katastrofą (choć zdaniem m.in. dra Normana Friedmana, nie zatopieniem). Choć i tu należy podkreślić, że po kilku pierwszych trafieniach, dowódca USS „Iowa” miałby ten komfort, że mógł skutecznie wycofać swój okręt z walki, bo zniszczenie połowy napędu (dające mniej więcej zrównanie się prędkością z „Yamato”) po 2-3 pociskach 460 mm wydaje się co najmniej mało prawdopodobne. Należy zakładać, że znakomita większość amerykańskich dowódców (z admirałami Spruance, Lee, Oldendorf i Deyo na czele) umiałaby bezwzględnie wykorzystać wszystkie atuty pancernika typu Iowa w takim starciu. Sam wiceadmirał W. A. Lee jeszcze pod koniec wojny podkreślał, że USS „Iowa” z powodzeniem może walczyć z „Yamato” w każdych warunkach i odnieść pełen sukces.

 

Tymczasem sam „Yamato” niewiele miałby pola manewru w starciu z „Iowa”. Znacznie mniejsza prędkość maksymalna tego okrętu w żaden sposób nie pozwalałaby jego dowódcy narzucić sposobu prowadzenia walki przeciwnikowi. Brak mikrofalowych radarów artyleryjskich przekreślał z kolei szansę na osiągnięcie przewagi w kontroli ognia. Pozbawiał też dowódcę japońskiego możliwości wprowadzenia do walki elementu zaskoczenia. Jako że oba typy pancerników zdolne były zadać swojemu przeciwnikowi równie ciężkie straty, a ich uzbrojenie główne było porównywalne, o ostatecznym wyniku bitwy zadecydowałyby właśnie takie czynniki jak te opisane powyżej.

 

Konkluzja

Podsumowując, przy swoich rozmiarach okręty liniowe typu Iowa to najlepsze, technicznie najdoskonalsze i przy tym najbardziej użyteczne pancerniki (i prawdopodobnie okręty ogólnie) jakie kiedykolwiek zbudowano. Są ze wszech miar nowoczesne, duże (stanowią doskonałą platformę do przenoszenia dużej ilości uzbrojenia i systemów radioelektronicznych), szybkie, zwrotne, potężnie uzbrojone, bardzo przyzwoicie opancerzone i mają ogromny zasięg operacyjny (autonomiczność), czyniący z nich jednostki strategiczne. To także – m.in. dzięki broni atomowej – czyni je najpotężniejszymi pancernikami w historii. Jednak podczas II Wojny Światowej w hipotetycznym pojedynku „jeden na jednego”, japoński „Yamato” był „na papierze” niemal pod każdym względem okrętem dalece silniejszym od dowolnego pancernika na świecie.

 

Pancernik USS "Iowa" (BB-61) w latach 90-tych XX w. (mal. Sławomir Lipiecki)

 

Oczywiście cała potęga „Yamato” jako okrętu liniowego nie wynikała ani z nowoczesności, ani z rozsądnego, przemyślanego projektowania, tylko z jego olbrzymich rozmiarów oraz faktu, że był on budowany tylko do jednego celu – pojedynku ze swoimi amerykańskimi odpowiednikami. Nie zmienia to faktu, że nawet najnowsze okręty liniowe US Navy typu Iowa, choć wspaniale zaprojektowane i zbudowane, mogły zwyciężyć japońskie olbrzymy tylko i wyłącznie dzięki swej zdecydowanej przewadze w technologii układów kontroli ognia i radioelektroniki. Należy tu jednak podkreślić, że właśnie dzięki zaawansowanemu technicznie systemowi kierowania ogniem oraz dobrze wyszkolonej załodze, zwycięstwo pancerników amerykańskich w takim starciu byłoby w zasadzie pewne.

 

Gdyby jednak okręty liniowe US Navy miały układy kontroli ognia na japońskim poziomie, a ich załogi byłyby pozbawione możliwości praktycznych szkoleń w morzu, zostałyby „zdmuchnięte” z powierzchni oceanu podobnie jak każdy inny okręt świata i fakt ten powinien zostać w końcu zaakceptowany przez wszystkich fanów, zarówno jednostek amerykańskich, jak i japońskich. 

 

Porównawcze dane taktyczno-techniczne obu pancerników do pobrania (pdf):   Yamato; dane taktyczno-techniczne


 

 

Sławomir John Lipiecki

 

 

Za pomoc w niniejszej pracy dziękuje Panom: Leszkowi Piasecznemu, Włodzimierzowi Dutce, Jerzemu Bojko i Michałowi Kopaczowi

 

Przybornik
Jesteś 83154 majtkiem na pokładzie.

Przeszukaj witrynę:



 

Morze Statki i Okręty - FB

 

Nowa Technika Wojskowa - FB

 

Mój baner:

 

 

Zaprzyjaźnione serwisy:

 

USS Iowa Association - Battleship Pacific Center

 

USS Iowa Association - Battleship Pacific Center

 

Sklei i serwis komputerowy

 

 

 

 


   Mapa strony

Portfolio
       Sławomir Lipiecki
        Publicystyka
        Rysunki i Grafika
        Webdesign
Okręty
        Artykuły
        Recenzje
        Modele
        Źródła
MSiO
        Numery
        Facebook
        Magnum-X
Koty
        Artykuły
        Źródła
        Mój poradnik
Persido
        Żywot człowieka poczciwego
        Kogut domowy
        Zgrupowanie AK Podlasie
        Galeria
Galeria
        Moje prace
        Okręty
        Koty
        Różne
Kontakt
   Szybki kontakt

E-mail: irbis@warships.com.pl
   Narzędzia

Copyright (c) Sławomir Lipiecki