Sławomir John Lipiecki Website
login hasło


Japońskie olbrzymy - pancerniki typu Yamato
Pancerniki typu Yamato
 
Dwa japońskie pancerniki typu Yamato (trzeci okręt tego typu o nazwie „Shinano” ukończono jako lotniskowiec) powszechnie uważane są za najpotężniejsze jednostki tej klasy, jakie kiedykolwiek zbudowano. W wielu opracowaniach traktowane są niemal jak arcydzieła wojskowej myśli technicznej, z którymi żaden inny okręt nie mógłby się mierzyć. Nie jest to oczywiście prawdą. W rzeczywistości jednostki te posiadały szereg wad konstrukcyjnych i były dalekie od ideału. Nie ulega natomiast wątpliwości, że „Yamato” i bliźniaczy „Musashi” były największymi oraz najciężej uzbrojonymi i opancerzonymi okrętami świata. W pełni wyposażone wypierały blisko 74 000 ton metrycznych. Pod tym względem pobite zostały dopiero przez współczesne amerykańskie lotniskowce typów Enterprise i Nimitz! Nie sama wielkość i siła ognia czynią jednak z pancernika udany okręt. W przypadku japońskich gigantów można pokusić się o stwierdzenie, że nie zaliczały się do najlepiej zaprojektowanych jednostek.
 
Tajemnica posunięta do granic absurdu
 
Na niezbyt udanej konstrukcji okrętów liniowych typu Yamato zaważyły nie tylko ograniczenia technologiczne Japonii, ale w dużej mierze względy polityczne. Z chwilą wycofania się tego kraju z Konferencji Londyńskiej (1935 r.) rozpoczęto w kraju „Kwitnącej Wiśni” projektowanie nowych pancerników, które dałyby Cesarskiej Flocie zdecydowaną przewagę nad najsilniejszymi jednostkami tej klasy, jakimi dysponowali Amerykanie. By osiągną cen cel, przyszłe okręty liniowe musiały być ogromnych rozmiarów, a co za tym idzie, nie trzymać się żadnych ograniczeń narzucanych przez traktaty rozbrojeniowe. Japończycy nie chcieli oficjalnie prowokować Amerykanów, a ponadto bali się (notabene bardzo słusznie), że posiadające przewagę ekonomiczną Stany Zjednoczone bardzo szybko odpowiedzą takimi samymi jednostkami, jeśli tylko poznają ich prawdziwe parametry. W związku z tym zapadła decyzja o całkowitym utajnieniu projektu, co automatycznie podniosło i tak ogromne koszta budowy pancerników oraz negatywnie wpłynęło na jakość wykonania jednostek.
 
Musashi
Pancernik "Musashi" podczas prób morskich w 1942 r. - malował Autor (Sławomir Lipiecki)
 
Obsesyjna chęć ukrycia przed światem prawdziwej charakterystyki okrętów spowodowała błędy w projektach oraz wymusiła stosowanie najprostszych, często zupełnie przestarzałych rozwiązań technicznych. Oba bez wątpienia największe pancerniki w historii z konstrukcyjnego punktu widzenia nie były bowiem żadną rewelacją. Nie były przy tym jednostkami uniwersalnymi, (jak np. budowany równolegle amerykański USS “North Carolina”) gdyż zgodnie z doktryną miały służyć wyłącznie do walki z amerykańskimi odpowiednikami (“Musashi” przystosowano ponadto do pełnienia funkcji jednostki flagowej i okrętu dowodzenia, jednak w praktyce admirałowie często wybierali do tej roli inne, mniejsze i bardziej autonomiczne jednostki).
 
Kadłuby pancerników skonstruowano w klasyczny sposób. Blachy poszycia w ogromnej większości przypadków łączono za pomocą nitowania (notabene samych połączeń osłabiających w praktyce integralność i wodoszczelność konstrukcji było zdecydowanie zbyt wiele), a zastosowana stal była raczej marnej jakości (nawet stal ulepszona typu D była odpornością zbliżona co najwyżej do zwykłej amerykańskiej stali konstrukcyjnej HTS). Co więcej, projektowanie połączeń oraz systemów ochrony biernej odbywało się w wielkim pośpiechu. Przyczyną było oczywiste założenie, że im dłużej będzie trwał proces projektowania i budowy okrętów, tym większe prawdopodobieństwo, że amerykański wywiad pozna ich parametry.
 
Yamato - próby morskie
Pancernik "Yamato" sfotorgrafowany podczas prób prędkości na mili pomiarowej
 
Odrzucając większość nowatorskich i - bez wątpienia - racjonalnych pomysłów kontradmirała Fujimoty, projektanci pancerników typu Yamato postanowili wyposażyć te jednostki w standardowy napęd turboparowy oraz możliwie jak najgrubszy pancerz (w układzie przetestowanym wcześniej na okręcie doświadczalnym, byłym pancerniku „Tosa”) oraz jak największe armaty. W rezultacie wszystkich tych zabiegów, wodowane w 1940 r. pancerniki „Yamato” i „Musashi” okazały się okrętami zarówno nowatorskimi, jak całkowicie przestarzałymi i to zarówno konstrukcyjnie, jak i koncepcyjnie. Faktyczna ich potęga wynikała bowiem bardziej z ich ogromnych rozmiarów, niż z przemyślanego, nowoczesnego projektowania.
 
Opancerzenie i ochrona podwodna
 
Nie mogąc przezwyciężyć trudności w konstrukcji nowoczesnych układów napędowych oraz jakości płyt pancernych (Japończycy produkowali najgorsze na świecie) wiceadmirał Juzuru Hiraga zaprojektował dla swych okrętów dość krótką cytadelę, wyłożoną możliwie jak najgrubszymi płytami pancernymi, nie bacząc na spadek prędkości maksymalnej i zasięgu operacyjnego. Grubości poszczególnych płyt pancernych na "Yamato" bez wątpienia budziły respekt i nawet biorąc pod uwagę ich marną jakość (np. płyty pasa burtowego były - według powojennych testów US Navy - aż o 10% mniej skuteczne wobec pocisków APC z twardym czepcem niż analogiczny pancerz amerykański typu A), czynił z tych jednostek najlepiej chronione przed ogniem artylerii okręty wszechczasów.
 
Wychylony pod kątem 15-20 stopni pas burtowy miał 409 mm (16,1 cali) grubości, a przykrywający go główny pokład pancerny 211 mm (8,3 cali) w części środkowej i 244 mm (9,6 cali) na krawędziach bocznych. Na szczególna uwagę zasługują potężne płyty chroniące czoła wież armat artylerii głównej. Miały one aż 650 mm grubości, co w połączeniu z ich silnym pochyleniem spowodowało, że był to jedyny pancerz w historii, którego nie był zdolny przebić żaden pocisk i to niezależnie od tego, z jakiej odległości byłby on wystrzelony (sic!) Bez wątpienia doskonałym rozwiązaniem było zastosowanie silnie wychylonych grodzi o grubości 300-270 mm (11,8-10,6 cali) zamykających cytadelę, które dolną krawędzią łączyły się z rzadko spotykanym na okrętach pancerzem dennym, biegnącym pod komorami amunicyjnymi wież armat artylerii głównej. Tym samym jednostki typu Yamato były w praktyce chyba jedynymi pancernikami w historii mogącymi w miarę skutecznie oprzeć się silnym eksplozjom podkilowym.
Potężny pancerz w połączeniu z silnym uzbrojeniem głównym, składającym się z 9 armat 94 shiki 18,1”/45 kalibru 460 mm i 12 (po modernizacji już tylko 6) armat 3 shiki 6,1”/60 kalibru 155 mm, "Yamato" i bliźniaczy "Musashi" nie miały sobie równych i gdyby nie kiepski system kierowania ogniem w pojedynku artyleryjskim z powodzeniem mogły unieszkodliwić niemal każdego morskiego przeciwnika. Na tym jednak potęga japońskich „superpancerników” kończyła się.
 
Yamato - przekrój wzdłużny
Przekrój wzdłużny przez system ochrony biernej "Yamato". Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)
 
W zestawieniu z grubym pancerzem i potężnym uzbrojeniem, bierny system ochrony podwodnej części kadłuba japońskich gigantów prezentował się bardzo słabo. Z założenia zaprojektowano go głównie przeciw tzw. pociskom nurkującym, a jego odporność względem głowic torpedowych oszacowano na 400 kg TNT, co zdecydowanie nie znalazło potwierdzenia w praktyce. Jak na okręty tej wielkości, system był dość płytki (5,1 metra) i oparty był na wpuszczonym w kadłub przedłużeniu pasa burtowego, tworzącego pancerną gródź wzdłużną o grubości od 200 mm (7,9 cala) u góry do 50 mm (1,9 cala) przy samym dnie (dodatkowo wychyloną na zewnątrz o kąt 15 stopni). Na zewnątrz tej grodzi znajdował się jedynie "bąbel" przeciwtorpedowy, a od wewnętrznej strony dwie lekkie grodzie przeciwodłamkowe o grubości 16 mm i 9 mm, zbyt cienkie by pochwycić ciężkie odłamki grodzi głównej. Co więcej, pomiędzy „bąblem” przeciwtorpedowym, a grodziami pozostawiono pustą przestrzeń, podczas gdy wiele innych państw stosowało w tym rejonie zbiorniki paliwa i wymiany cieczy (tzw. Liquid-layer system), znacznie poprawiające skuteczność układu ochrony podwodnej i zwiększające zasięg operacyjny okrętów. Pozbawiony swego rodzaju „amortyzatora” w postaci paliwa, cały system przeciwtorpedowy był przez to zbyt sztywny, a na dodatek słabym jego punktem było łączenie pasa burtowego z główną grodzią (nieszczelne, nitowane złącza powodujące przecieki).
 
W grudniu 1943 roku „Yamato” został trafiony torpedą Mark 14 (głowica bojowa zawierała jedynie 270 kg czystego TNT) z amerykańskiego okrętu podwodnego USS „Skate”. Do kadłuba dostało się ponad 3000 ton wody (zalanych została część magazynów ładunków miotających wieży nr 3), a należy dodać, że eksplozja nastąpiła w najszerszym, czyli najlepiej chronionym miejscu tego pancernika! Powojenne badania amerykańskich specjalistów dowiodły, że układ przeciwtorpedowy „Yamato” byłby o wiele skuteczniejszy, gdyby zastosowano w nim system zbiorników w miejsce pustych przedziałów.
 
Yamato - przekrój poprzeczny
Przekrój poprzeczny przez system ochrony biernej "Yamato". Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)
 
Co więcej, niewielka ilość wzdłużnych grodzi, brak burtowych zbiorników paliwa, wymiany cieczy oraz balastowych, a także pozostawienie dużej ilości pomieszczeń na dziobie bez jakiejkolwiek osłony spowodowało, że niemożliwe stało się szybkie, precyzyjne kontrbalastowanie w przypadku storpedowania, tak jak to miało miejsce na jednostkach amerykańskich (nie mówiąc już o całkowitym braku zautomatyzowania istniejącego systemu obrony przeciwawaryjnej). W swoich ostatnich bitwach zarówno „Yamato” jak i „Musashi” by utrzymać się na równej stępce musiały mieć stopniowo zalewane przeciwległe skrajne kotłownie, maszynownie i magazyny amunicji (na „Musashi” wystąpił ponadto problem z silnym przegłębieniem, będącym efektem całkowitego zalania nieosłoniętego grodziami wzdłużnymi dziobu). Z resztą cały system OPA na wszystkich jednostkach Cesarskiej floty leżał na obu łopatkach, w porównaniu do standardów przyjętych choćby przez Royal Navy (o US Navy nie wspominając).
Inną wadą przyjętego rozwiązania było drastyczne ograniczenie ilości zabieranego paliwa, co w połączeniu z niezbyt ekonomicznym napędem negatywnie odbiło się na zasięgu operacyjnym okrętów (autonomiczności) - rzeczy o znaczeniu strategicznym na rozległych obszarach Pacyfiku!
 
Napęd
 
Klasyczny turboparowy układ napędowy jednostek typu „Yamato” nie sprawiał co prawda kłopotów eksploatacyjnych (zastosowano bowiem możliwie najlepsze jakościowo urządzenia napędowe dostępne w Japonii), jednak zajmował sporo miejsca w kadłubie, był ciężki, niewydajny i źle rozlokowany. Pociągało to za sobą duże zużycie paliwa i bardzo mały zasięg okrętów, co było ich bardzo istotną wadą, zwłaszcza w trudnej sytuacji paliwowej Japonii i wpływało na małą intensywność ich operacji.
 
Nie potrafiąc skonstruować odpowiednich wysokociśnieniowych kotłów parowych, japończycy zmuszeni byli zastosować większą ilość kotłów średniego ciśnienia (25 kG/cm2). W związku z tym powstał problem jak sensownie rozmieścić w kadłubie aż 12 kotłów bez osłabiania ochrony biernej pancerników. Postanowiono każdy z nich zainstalować w osobnym przedziale kotłowym, odseparowanym od innych grodziami wodoszczelnymi. W rezultacie siłownia składała się z czterech umieszczonych w kadłubie wzdłużnie obok siebie zespołów składających się z trzech kotłowni i jednej maszynowni.
 
Musashi - generalka
Plan generalny pancernika "Musashi" w konfiguracji z 1942 r. Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)
 
Takie rozwiązanie na pozór wydawało się idealne także z punktu widzenia wzmocnienia ochrony podwodnej. Umieszczone skrajnie przedziały kotłowni spełniały bowiem swego rodzaju uzupełnienie wzdłużnego systemu grodzi przeciwtorpedowych. W praktyce jednak taki układ ograniczył miejsce na instalację burtowego układu grodzi z prawdziwego zdarzenia. Co więcej, w dużym stopniu ograniczało doskonałą stateczność wynikającą z dużej szerokości pancerników, gdyż zalanie dużej liczby pomieszczeń (w tym kotłowni) tylko z jednej strony, prowadzić mogło do zgubnych przechyłów, których korygowanie mogło się odbywać tylko poprzez zalewanie przeciwległych przedziałów siłowni.
 
Dwanaście kotłów średniego ciśnienia Kansei Honbu Dai zaopatrywało w parę cztery zespoły turbin parowych Kampon sprzężonych poprzez jednostopniowe przekładnie redukcyjne z wałami napędowymi, zwieńczonymi trójskrzydłowymi śrubami o średnicy 5 metrów każda. Zastosowanie jednostopniowych przekładni przy tak rozbudowanym układzie napędowym nie wpłynęło korzystnie na system sterowania siłownią co nie było zbyt ekonomiczne z punktu widzenia zużycia i tak niewielkich ilości zabieranego paliwa. Nie było tez możliwości zbyt mocnego forsowania (przeciążenia) maszyn. Na próbach przeprowadzonych przy czystym dnie, wyporności normalnej (70 210 t) i przeciążeniu maszyn do 153 533 SHP uzyskano przez moment prędkość 27,46 w., jednak w toku normalnej eksploatacji, przy wyporności bojowej rzędu 73 978 t szybkość pancerników nie przekraczała 26 w (było to mniej, niż osiągałby amerykański USS "Iowa" przy uszkodzeniu połowy kotłów).
 
Natomiast sporo dobrego można powiedzieć o właściwościach manewrowych pancerników typu „Yamato”. Co prawda trójskrzydłowe śruby cechowały się umiarkowanymi parametrami, ale za to dobrze opracowany kadłub, dwa równoległe stery i sporej wielkości gruszka dziobowa redukująca opory hydrodynamiczne gwarantowały tym jednostkom doskonałą stateczność kursową, stabilność i rzadko spotykana na okrętach tej wielkości zwrotność. Taktyczny promień cyrkulacji przy maksymalnym, 35-stopniowym kącie wychylenia sterów wynosił dla tych jednostek tylko 640 m przy prędkości 26 w. Pod tym względem nie ustępowały znacząco nawet najnowszym okrętom liniowym US Navy typów North Carolina i South Dakota.
 
Uzbrojenie
 
Uzbrojenie „Yamato” - na pozór najpotężniejsze w świecie - wiele traciło na swej mocy na skutek niedopracowania szczegółów odnośnie konstrukcji wież artylerii głównej, oraz zastosowania oddzielnej artylerii średniej i przeciwlotniczej. Olbrzymie armaty 94-shiki kalibru 460 mm L/45 nie miały sobie równych pod względem zdolności do przebijania pancerza na małym i średnim dystansie walki, jednak na dalszych dystansach ustępowały amerykańskim, nieco mniejszym armatom Mark 6 L/45 i Mark 7 L/50 kalibru 406 mm (Mark 6 była przy tym bezkonkurencyjna pod względem zdolności do przebijania pokładów). Same armaty uchodziły w Japonii za niezawodne i bardzo udane (choć od takiego kalibru powinno się oczekiwać nieco lepszych osiągów), jednak ich pełny potencjał był ograniczony przez kiepską konstrukcję wież oraz linii podawania i dosyłania amunicji, co negatywnie odbiło się na szybkostrzelności, oraz prędkości zmiany kąta podniesienia i obrotu.
 
Kontrowersyjne było uzbrojenie okrętów w armaty artylerii średniej kalibru aż 155 mm. Co prawda były to armaty naprawdę doskonałe, jedne z najlepszych w swojej klasie na świecie, tym niemniej ich wieże i barbety były bardzo słabo opancerzone, stanowiąc zagrożenie dla komór amunicyjnych armat artylerii głównej. Teoretycznie wystarczyłby jeden celny pocisk w dziobową lub rufową wieżę tego typu, by unicestwić cały pancernik! Wieże burtowe zajmowały na okrętach sporo miejsca, które można było wykorzystać w dużo praktyczniejszy sposób, choćby montując więcej stanowisk kierowania ogniem dla artylerii średniej i przeciwlotniczej. Z kolei montaż wieży dziobowej i rufowej wymusił na projektantach skrócenie bryły nadbudówek, przez co układy kontroli ognia oraz artyleria średnia były bardziej narażone na uszkodzenie bądź nawet zniszczenie kilkoma celnymi pociskami (a nawet odłamkami), niekoniecznie dużego kalibru.
 
Co jednak najważniejsze, zastosowana na „Yamato” ciężka artyleria średnia była od początku przewidziana wyłącznie do walki z pancernikami (chodziło oczywiście o rażenie słabiej opancerzonych partii kadłuba, jak choćby dalocelowniki, stanowiska obserwacyjne itp.) oraz krążownikami nieprzyjaciela. Tymczasem broń tego typu powinna być raczej przeznaczona do odpierania ataków torpedowców, niszczycieli i samolotów. W praktyce do walki z niszczycielami armaty były zbyt mało szybkostrzelne, a przy tym już zupełnie nie nadawały się do walki z lotnictwem. W związku z tym w latach 1943-1944 z pokładów pancerników zdjęto po dwie wieże (obie burtowe), redukując liczbę armat kalibru 155 mm z 12 do 6, a w ich miejsce zainstalowano dodatkowe stanowiska bardziej efektywnych, uniwersalnych armat 86-shiki kalibru 127 mm, choć i to nie było do końca dobrym rozwiązaniem, ze względu na brak wystarczającej ilości stanowisk kontroli ognia.
 
Armaty kal. 127 mm
Japońskie armaty 89-shiki kalibru 127 mm (5”) L/40 na dwudziałowej lawecie. Rys. Autor
 
W przeciwieństwie do większości japońskiej artylerii, o wspomnianych armatach uniwersalnych kalibru 127 mm trudno powiedzieć cokolwiek złego. Ich stanowiska posiadały bardzo dużą szybkość obrotu, naprowadzenia na cel i zmiany kąta podniesienia. Bardzo dobrze zwalczało się nimi zarówno samoloty, jak średniej wielkości okręty, tym bardziej, że torpedy używane przez alianckie niszczyciele dysponowały mniejszym zasięgiem od donośności 5” armat. Jedyną poważniejszą wadą japońskich pięciocalówek był niedostatek zasięgu i pułapu przy strzelaniu przeciwlotniczym. Dość kłopotliwe było ponadto stosowanie amunicji scalonej, przez co podawane na linię odsyłaczy pociski były dość ciężkie (ok. 35 kg) i obsługa musiała się nieźle napracować przy ich ładowaniu, co niewątpliwie negatywnie wpływało na szybkostrzelność praktyczną tego uzbrojenia (ok. 8-14 strzałów na minutę).
 
Dobre parametry armat 89-Shiki w znacznym stopniu traciły na znaczeniu ze względu na słaby system kierowania ogniem (szczególnie w strzelaniu przeciwlotniczym) oraz brak odpowiedniej, skutecznej amunicji (np. pocisków z zapalnikami zbliżeniowymi). Z tego względu zdolność do zwalczania samolotów za pomocą tej stosunkowo ciężkiej broni była ograniczona.
Bardzo liczne, lekkie uzbrojenie przeciwlotnicze „Yamato” składające się w 1945 roku z ok. 150 armat 96-shiki 1”/60 kalibru 25 mm było w istocie zupełnie przestarzałe i nieefektywne. Te bardzo lekkie armaty przeciwlotnicze po raz pierwszy przetestowano w Yokosuka w 1935 r. Ich konstrukcja w znacznej większości bazowała na francuskich działach typu Hotchkiss. Japończycy uznali tę broń za bardzo udaną, co nie znalazło jednak potwierdzenia w praktyce. Armaty kalibru 25 mm (podobnie jak ciężkie karabiny maszynowe kalibru 13,2 mm) praktycznie już w 1943 roku były niewystarczające do zwalczania opancerzonych, wyposażonych w samozasklepiające się zbiorniki i bardzo odpornych na uszkodzenia samolotów US Navy.
 
Armaty kal. 25 mm
Japońskie armaty Typu 96 kalibru 25 mm (1”) L/60 na dwudziałowej lawecie. Rys. Autor
 
Oprócz pocisku o zbyt małej masie i niewielkiego zasięgu skutecznego ognia (samolot należy zestrzelić przed zrzuceniem bomby lub torpedy, a nie po fakcie), ich wadą były niewielkie magazynki mieszczące zaledwie po 15 pocisków, co wydatnie zmniejszało częstotliwość ostrzału (proces przeładowania utrudniał także celowanie, szczególnie przy wysokim kącie podniesienia, gdyż występował wówczas poważny problem „odrzucania” pustego magazynku). Niestety japońscy decydenci jakoś nie dostrzegali tych wad, a także tego, że Amerykanie i Brytyjczycy przeszli już jakiś czas wcześniej na o niebo skuteczniejsze Boforsy, Vickersy i Örlikony. Tym samym japońska marynarka okazała się jedyną, która podczas wojny nie przezbroiła swych okrętów na cięższe, lub po prostu doskonalsze armaty przeciwlotnicze. Ponadto także w tym wypadku brakowało nowoczesnego, skutecznego systemu do kierowania ogniem, a istniejących stanowisk do tego celu było zbyt mało. W rezultacie, nawet najstarsze amerykańskie pancerniki strzelały do samolotów dużo skuteczniej, niż najnowsze japońskie typu Yamato.
 
System kierowania ogniem
 
Największym niedostatkiem pancerników typu Yamato (generalnie wszystkich japońskich okrętów artyleryjskich) był słaby, nieefektywny system kierowania ogniem, który nie pozwalał w pełni wykorzystać potencjału tych okrętów. Skuteczność prowadzenia ognia zależy bowiem nie tylko od konstrukcji samych armat i dalmierzy, ale przede wszystkim od systemu, przyrządów celowniczych i przeliczeniowych oraz załogi. Dalmierze i inne przyrządy optyczne do prowadzenia ognia przeciw okrętom, były na japońskich okrętach wyśmienitej jakości - być może najlepsze w świecie. Dalocelowniki, przeliczniki artyleryjskie, systemy stabilizacji i integracyjne były już jednak dużo gorsze od alianckich, a wyposażenie radarowe praktycznie nie istniało i pozostawało daleko w tyle za np. amerykańskim. Przede wszystkim „Yamato” miał jedynie trzy główne stabilizatory żyroskopowe na cały okręt, co w połączeniu z brakiem systemu RPC (Remote Power Control, czyli zdalnego systemu naprowadzania uzbrojenia), radarów artyleryjskich i ogólnej integracji systemów bojowych bardzo mocno uzależniało jego artylerię od panujących na morzu warunków meteorologicznych.
 
Optyczny zestaw do kierowania ogniem pancerników typu Yamato przedstawiał się następująco: - Na dachu głównej nadbudówki znajdował się olbrzymi (największy na świecie) dalmierz stereoskopowy o bazie optycznej 15 metrów (produkowany na licencji niemieckiego Zeissa), a na nadbudówce rufowej niewiele mniejszy, stereoskopowy dalmierz o bazie optycznej 10 metrów. Dalmierze połączone były bezpośrednio ze znajdującymi się wyżej dalocelownikami układu odpalania 98-shiki HOIBAN, te zaś przekazywały dane do mieszczącej się w kadłubie (za pancerną cytadelą) centrali artylerii, w której zainstalowano konżugator (przelicznik) artyleryjski „Shogekiban”. Oba główne dalmierze były w pewnym stopniu stabilizowane żyroskopowo. Ponadto wieże armat artylerii głównej posiadały własne, awaryjne dalmierze stereoskopowe o bazie optycznej 15 m.
Trzeba przyznać, że główny układ kierowania ogniem nie prezentował się zbyt imponująco. Tylko dwa dalmierze nadawały się do skutecznego prowadzenia ognia armat 460 mm na daleki i średni dystans. Tym samym wyłączenie z akcji któregoś z nich (szczególnie 15-metrowego) przez przypadkowe trafienie (nawet lekkim pociskiem) mogłoby pozbawić „Yamato” możliwości prowadzenia walki. Co więcej, mimo iż dzięki systemowi 98-shiki salwy japońskich okrętów liniowych były idealnie zgrupowane (np. rozrzut dla „Yamato” wynosił zaledwie 500 metrów na dystansie 42 000 m), namierzanie i regularne wstrzeliwanie się w cel nastręczało poważnych trudności. Praktyka wykazała, że najważniejsze jest regularne nakrywanie celu, a przy tym w większości wypadków lepszy okazuje się większy rozrzut (szczególnie na dużym dystansie, gdy czas liczony od momentu wystrzelenia do upadku pocisków jest wydłużony), umożliwiający niejako „przecięcie” salwą wrogiego okrętu w pół z nadzieją, że któryś z pocisków uderzy bezpośrednio.
 
Pancernik „Yamato” w swojej karierze zaliczył dwie artyleryjskie „wpadki”, o których wiadomo i na bazie których można wyciągnąć pewne wnioski odnośnie skuteczności jego układów kontroli ognia. Pierwszym „zgrzytem” były manewry przeprowadzone 20 marca 1942 roku na Morzu Wewnętrznym. Obserwujący ćwiczenia admirał Isoroku Yamamoto uznał je za całkowicie nieudane. Dowódca „Yamato”, komandor G. Takayanagi i pierwszy oficer artylerii zostali wprost nazwani głupcami i ostro skarceni za nieudolną obsługę dalocelowników i koordynację ognia, choć wątpliwe jest, że ponosili rzeczywistą odpowiedzialność za niedziałający prawidłowo, nieudany sprzęt.
 
Drugą „wpadkę” zaliczył „Yamato” już w warunkach stricte bojowych. Można powiedzieć, że w bitwie koło wyspy Samar w 1944 roku występ pancernika wypadł poniżej jakichkolwiek oczekiwań. Okręt mierzył się ledwo z trzema dużymi niszczycielami typu Fletcher (plus trzema małymi, eskortowymi) i kilkoma powolnymi lotniskowcami eskortowymi (w praktyce według wstępnego projektu statkami handlowymi typu S4 z dodanym dla celów wojskowych pokładem lotniczym), które samotnie powinien bez wysiłku posłać na dno w krótkim czasie. Tymczasem (ani on, ani cały zespół) nie zdziałał praktycznie nic, a załoga miała kłopoty z identyfikacją i doborem celi, nie mówiąc już o tym, że strzały z dystansu 15 km (i poniżej) okazały się w ogromnej większości niecelne (jeśli nie liczyć późniejszego dobijania niemal już nieruchomego wówczas lotniskowca eskortowego USS „Gambier Bay”). Co prawda fatalny występ pancerników Cesarskiej Floty spowodowany był głównie złą pogodą i błędami w dowodzeniu (oraz poniekąd kontrakcją samolotów z atakowanych lotniskowców), ale to w praktyce bardzo słabe usprawiedliwienie, szczególnie że to właśnie wtedy mogło dojść do konfrontacji z najnowszymi amerykańskimi pancernikami. W tym kontekście skuteczność układów kontroli ognia oraz kompetencje załóg japońskich okrętów liniowych siłą rzeczy budzą poważne wątpliwości. Niekorzystne warunki pogodowe (w tym szkwały deszczowe) potwierdziły ponadto bezradność niedostatecznie stabilizowanego, optycznie koordynowanego ognia artylerii (…)
 
Do kierowania ogniem armat artylerii pół-średniej używano dwóch dalocelowników i dwóch dalmierzy 91-shiki o bazie optycznej 4,5 m, zainstalowanych po obu stronach przedniej nadbudówki. Z kolei prowadzenie ognia do celów powietrznych i nawodnych z artylerii średniej w 1945 roku odbywało się za pomocą dwóch dalocelowników i dalmierzy 94-shiki (o bazie optycznej 4,5 m) systemu „Kosha Sochi”. Oba typy dalmierzy i dalocelowników nie były przystosowane do kierowania ogniem artylerii głównej, a ich parametry i stopień integracji ustępowały analogicznym urządzeniom alianckim, zwłaszcza Amerykańskim Mark 37.
 
Jeśli chodzi o skuteczność ognia przeciwlotniczego, to bardzo odbijał się na nim brak nowoczesnych układów prowadzania ognia, zespolonych z nowoczesnymi radarami obserwacji powietrznej, skutecznej stabilizacji, pocisków z zapalnikami zbliżeniowymi itp. W rezultacie całkiem niezłe z technicznego punktu widzenia armaty kalibru 127 mm nie były w stanie nawet w połowie wykorzystać swego rzeczywistego potencjału, a lekkie armaty kalibru 25 mm były pod koniec wojny już praktycznie jedynie zbędnym balastem (…)
 
Ogień lekkiej artylerii przeciwlotniczej koordynowany był jedynie przez cztery dalocelowniki 95-shiki i dziesięć niewielkich dalocelowników systemu „Shageki Sochi”. Faktem jest, że nawet trudno wyobrazić sobie jak te kilkanaście stanowisk mogło skutecznie koordynować ogień prawie 150 armat przeciwlotniczych i w praktyce naprowadzanie ich odbywało się indywidualnie, metodą „muszki i szczerbinki”. Efekt był taki, skuteczność artylerii przeciwlotniczej japońskich okrętów była znikoma, zwłaszcza że armaty kalibru 25 mm miały bardzo słabe osiągi.
 
Żaden z japońskich ciężkich okrętów wojennych II wojny światowej nie dysponował specjalistycznymi radarami mikrofalowymi służącymi do kierowania ogniem artylerii (nie mówiąc już o braku odpowiedniego zobrazowania danych czy też integracji z dalocelownikami i kalkulatorami artyleryjskimi). Brak radarów artyleryjskich był sporą wadą i tak budzącego wątpliwości układu kontroli ognia. Strzelanie przy zerowej lub ograniczonej widoczności nie wchodziło w grę. Z całą pewnością także wstrzeliwanie się w cel musiałoby trwać na japońskim okręcie wielokrotnie dłużej niż na amerykańskim, choćby ze względu na niską szybkostrzelność baterii głównej, powolność mechanizmów obrotu wież i zmiany kąta podniesienia armat oraz mechanicznych układów kontroli ognia. Mało tego, w Cesarskiej Flocie źle szkolono artylerzystów! Panowała bowiem doktryna trafiania już za pierwszą salwą, zamiast regularnego, logicznego w praktyce wstrzeliwania się w cel.
 
Systemy radioelektroniczne
 
Od 1943 r. na pokładach jednostek Cesarskiej Floty zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze radarowe stacje obserwacji powietrznej i nawodnej, jednak technicznie były one w najlepszym wypadku na poziomie pierwszych amerykańskich urządzeń tego typu z końca 1940 r. Pod koniec wojny pancerniki typu „Yamato” wyposażone były w dwa radary obserwacji powietrznej i nawodnej 21-Shiki Go Dentan K-3 z antenami „materacowymi” Gata A-7 o masie 840 kg każda. Był to już wówczas standardowy typ radaru obserwacyjnego wykorzystywanego przez Cesarską Flotę. Pracował na fali o długości 1,5 metra przy mocy promieniowania równej 25 kW. Maksymalny zasięg stacji nie przekraczał 100 km, a efektywny 70 km. Praktycznie pojedynczy samolot można było wykryć z dystansu poniżej 70 km przy błędzie kursowym wynoszącym 5 stopni.
 
Musashi - front
Japoński okręt liniowy "Musashi" (typ Yamato) według stanu z początku 1943 roku, jeszcze z bocznymi wieżami armat kalibru 155 mm. Rzut centralny z przodu - wieże armat artylerii głównej kalibru 460 mm (18,1") L/45 obrócone w kierunku prawej burty, jednak dalocelowniki kierowania ogniem w pozycji zerowej, a więc okręt nie prowadzi przygotowań do otwarcia ognia, a jedynie testuje mechanizmy zmiany obrotu i kąta podniesienia (…)
Rys. Autor (Sławomir Lipiecki)
 
W charakterze stacji wspomagających radar 21-Shiki, na maszcie zainstalowano dwie anteny nieco nowszego radaru obserwacyjnego 13 Go Dentan. Pracował on na fali o długości 2 metrów przy mocy promieniowania równej 10 kW. Maksymalny zasięg stacji wynosił 100 km, a praktyczny ok. 50 km. Także ten radar nie był zbyt precyzyjny. Błąd oceny odległości wynosił 2 km, a kierunku aż 10 stopni.
 
Od 1944 r. na okrętach japońskich montowano także wyspecjalizowane radary obserwacji nawodnej 22-Shiki Go Dentan Kai 4. Ich antena składała się z charakterystycznych, elektromagnetycznych „rogów”. Górny służył za odbiornik fal, zaś dolny spełniał rolę promiennika. Stacja pracowała na dość precyzyjnej fali o długości 10 cm, a moc promieniowania wynosiła 2 kW. Teoretycznie z dystansu 35 km można było wykryć cel wielkości pancernika przy niedokładności pomiaru odległości wynoszącej ok. 700 m i błędzie kierunku równym 5 stopni.
 
W 1945 roku ocalałe japońskie okręty wyposażono w specjalne urządzenia walki radioelektronicznej ECM, służące do zakłócania radarów nieprzyjaciela. Ich anteny były w kształcie pochylonych cyfr 8. Jednak wobec potężnych i nowoczesnych urządzeń radioelektronicznych stosowanych przez aliantów, japońskie urządzenia zakłócające okazały się zupełnie bezradne.
 
Lotnictwo pokładowe
 
Bardzo dziwnym, nieudanym w praktyce pomysłem był skomplikowany system eksploatacji szalup i łodzi okrętowych oraz wodnosamolotów. Zarówno samoloty jak i łodzie przechowywane były w specjalnych hangarach na rufie, które ukryto wewnątrz kadłuba. W praktyce było to zupełnie niepotrzebne, skomplikowane obciążenie i osłabienie konstrukcji okrętów. Pancerniki nie potrzebowały zabierać na pokład aż siedmiu samolotów, a delikatne łodzie okrętowe na nic zdałyby się po bitwie, gdy wielkie ilości odłamków demolują tego typu osprzęt, czyniąc go bezużytecznym balastem. Lepszym rozwiązaniem byłoby zastosowanie dużej ilości lekkich, stałych tratew, jak to miało miejsca choćby w US Navy.
 
Musashi - wschód słońca
Pancernik "Musashi" w blasku wschodzącego słońca. Malował Autor (Sławomir Lipiecki)
 
Gotowość bojowa
 
Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć o wcale nie najmniej ważnym czynniku wpływającym na gotowość bojową japońskich olbrzymów – kwalifikacjach i stopniu wyszkolenia załogi. Na japońskich okrętach panowała niesamowita wręcz ciemność, duchota i ciasnota. Nawet na najnowszych okrętach liniowych typu Yamato, uważanych w Cesarskiej Flocie za jednostki komfortowe, wcale nie było o wiele lepiej niż na starszych jednostkach! Oświetlenia było jak na lekarstwo, a na dolnych pokładach panował zaduch i często przygasały nieliczne przecież światła, gdy tylko próbowano włączać któryś z prymitywnych radarów. Załoga nie mogła liczyć na żadne wygody w postaci marketów, dystrybutorów napojów, lodów, szybkich posiłków itp. Przy dłuższym pobycie w morzu – niezależnie od stopnia wyszkolenia teoretycznego – musiało się to negatywnie odbić na morale i przede wszystkim na gotowości bojowej marynarzy (nawet, jeśli ci nie zdawali sobie z tego sprawy).
Załogi były ponadto „ przetrenowane”, co prowadziło w pewnym momencie do rutynizacji i w konsekwencji częściowej utraty kwalifikacji. Istnieje nawet podejrzenie, że za wybuch na pancerniku „Mutsu” (typu Nagato) być może odpowiedzialna była jego własna załoga, właśnie na skutek nieostrożnego obchodzenia się z nowymi pociskami i ładunkami. Co więcej, treningi załóg japońskich pancerników odbywały się na ogół jedynie "na sucho", podczas postoju na kotwicowisku. Problemy paliwowe oraz straszliwie niska autonomiczność okrętów liniowych spowodowały, że "Yamato" i bliźniaczy "Musashi" razem wzięte odbyły mniej praktycznych ćwiczeń morskich niż dowolny pancernik US Navy i to jedynie w trakcie prób zdawczo-odbiorczych! Kompetencje artylerzystów z japońskich pancerników budzą zatem poważne wątpliwości i z pewnością jest to temat na szerszą dyskusję, wykraczającą jednak poza ramy tego opracowania.
 
Podsumowanie
 
Japońskie pancerniki typu “Yamato” należy oceniać na dwa sposoby; – jako pancerniki same w sobie, służące do walki z jednostkami swojej kategorii, oraz jako okręty ogólnie. Pod tym pierwszym względem rzeczywiście nie miały sobie równych i w hipotetycznym pojedynku „jeden na jednego” były niemal pod każdym względem okrętami dalece silniejszym od dowolnego pancernika na świecie. Jeśli załoga nie popełniłaby błędów, porównywalnych do popełnionych pod Samar i przy tym celniej strzelała, żaden pancernik, czy to europejski czy amerykański, nie miałby w starciu z japońskimi kolosami praktycznie żadnych szans na zwycięstwo.
 
Oczywiście cała siła jednostek typu Yamato jako okrętów liniowych nie wynikała ani z nowoczesności, ani z rozsądnego, przemyślanego projektowania, tylko z ich olbrzymich rozmiarów oraz faktu, że były one budowane tylko do jednego celu – pojedynku ze swoimi amerykańskimi odpowiednikami. Nie zmienia to faktu, że nawet najnowsze okręty liniowe US Navy typów North Carolina, South Dakota i Iowa, choć wspaniale zaprojektowane i zbudowane, mogły zwyciężyć japońskie olbrzymy tylko i wyłącznie dzięki swej zdecydowanej przewadze w technologii układów kontroli ognia i radioelektroniki (chyba, że dowódca któregoś z nowych amerykańskich pancerników byłby geniuszem i wbrew instrukcjom taktycznym rozkazałby strzelać do zwartej nadbudówki „Yamato” doskonałą amunicją odłamkowo-burzącą Mark 13 HC/HE z bardzo dużej odległości, by pozbawić rywala możliwości prowadzenia celnego ognia). W przeciwnym wypadku zostałyby „zdmuchnięte” z powierzchni oceanu podobnie jak każdy inny okręt świata (pod warunkiem, że bój miałby miejsce w dzień, przy dobrej widoczności) i fakt ten powinien zostać w końcu zaakceptowany przez wszystkich fanów, zarówno jednostek amerykańskich, jak i japońskich.
 
Zupełnie inny obraz pancerników typu Yamato wyłania się, gdy popatrzymy na ich rzeczywiste możliwości bojowe jako okrętów wojennych. Jednostki te nie były uniwersalne. Nie nadawały się praktycznie do niczego poza pojedynkowaniem się z innymi pancernikami lub krążownikami i ostrzału brzegu (w ograniczonym zakresie). Ich bardzo niewielki zasięg operacyjny wykluczał je z pełnienia roli okrętów strategicznych na rozległym Pacyfiku (nie mówiąc już o zasięgu globalnym). Słabe, nieefektywne uzbrojenie przeciwlotnicze o małym zasięgu skutecznym w połączeniu z niezbyt dużą prędkością maksymalną nie pozwalały im również pełnić roli okrętów przeciwlotniczych i wsparcia lotniskowców (prędkość tych ostatnich przekraczała niejednokrotnie nawet 34 węzły podczas odpierania ataków powietrznych) tudzież eskortowania konwojów. Faktem jest, że liczne, aczkolwiek zupełnie nieskuteczne uzbrojenie przeciwlotnicze japońskich okrętów mogło co najwyżej spełniać funkcję obrony bezpośredniej (własnej), nie pozwalając postawić zbawczego „parasola” ochronnego nad eskortowaną jednostką. Ewentualny udział „superpancerników” w ostrzale brzegu także napotykał trudności. Pomijając ich niewielki zasięg operacyjny, armaty kalibru 460 mm miały bardzo niską żywotność luf, co nie pozwalało na zbyt długie prowadzenie ognia, a to w przypadku wsparcia desantu tudzież niszczenia umocnień brzegowych jest szalenie istotną sprawą.
 
Japońskie jednostki miały nieskuteczny, przestarzały układ przeciwtorpedowy, ich kadłuby posiadały zbyt wiele łączeń, w dodatku w większości nitowanych, a ich modernizacja tudzież wymiana była prawie niemożliwa bez całkowitej przebudowy, czego najlepszym przykładem może być rozpaczliwa, nieudana w praktyce próba poprawienia wady łączenia pancerza burtowego z główną grodzią wzdłużną.
 
Najważniejsze jednak było to, że zdolność operacyjna jednostek typu Yamato była bardzo uzależniona od pogody. Przy średnim stanie morza i ograniczeniu widoczności (nie mówiąc już o mgle, szkwałach lub po prostu ciemnościach nocy) ich możliwości prowadzenia walki zarówno z innymi okrętami jak i samolotami były bliskie zeru. Instalacja nowoczesnych układów kontroli ognia wymagałaby na tych jednostkach całkowitej przebudowy zarówno systemów łączności w kadłubie, jak i całej architektury nadbudówek. Innymi słowy, pancerniki typu Yamato nie nadawały się do modernizacji (inna sprawa, że z powodu niskiej wydajności układu napędowego i przestarzałej, nitowanej konstrukcji było to zupełnie nieopłacalne) i nawet gdyby przetrwały wojnę, zapewne nie zostałyby przebudowane na jednostki rakietowe jak to miało miejsce w przypadku amerykańskich jednostek typu Iowa, tylko byłyby użyte w postaci okrętów-celów dla konwencjonalnego uzbrojenia kończąc swoją karierę na dnie Pacyfiku tudzież w piecach hutniczych.
 
Nie mniej istotną kwestią był fakt, że Japonii takie okręty były zupełnie niepotrzebne. Przewaga jakościowa i liczebna US Navy w pancernikach nad Cesarską Flotą była bowiem tak wielka, że Japończycy musieliby zbudować wiele tego typu jednostek by myśleć o konfrontacji, a na to nie było ich stać (poza tym posiadający ogromne moce przemysłowe Amerykanie natychmiast odpowiedzieliby okrętami liniowymi o podobnej wielkości, a za to o niebo lepiej skonstruowanymi i bardziej uniwersalnymi (czego przykładem mogły być np. zaprojektowane, lecz ostatecznie nie zbudowane jednostki typu Montana). Bezwzględnie lepszą inwestycją byłaby budowa kilku lotniskowców lub ewentualnie kilkunastu ciężkich krążowników, niż obu „superpancerników”. Japończycy zdali sobie z tego sprawę dopiero po Bitwie o Midway, kiedy to zapadła decyzja o przebudowie „Shinano” na lotniskowiec.
 
Budowa tych niezwykle kosztownych w budowie (282 mln jenów według kursu z 1941 roku to 66 mln USD z tegoż okresu) i skomplikowanych jak na warunki Japońskie jednostek omal nie zrujnowała budżetu Marynarki Wojennej, wstrzymując prace projektowe i konstrukcyjne nad wieloma mniejszymi, bardziej przydatnymi okrętami (nie mówiąc już o kosztach eksploatacyjnych tych zupełnie nieekonomicznych pancerników).
Wady jednostek typu Yamato można wymieniać długo. Przez swój niewielki zasięg i słabości konstrukcyjne nie były okrętami mogącymi chronić lub zwalczać żeglugę, co jest sprawą najważniejszą w każdej wojnie – nie ważne bowiem ile zatonie okrętów wojennych, istotne są jedynie stałe, nieprzerwane dostawy surowcowe. Generalnie budowa tych wielkich, ale zupełnie nieprzydatnych pancerników była straszliwą pomyłką i kto wie, czy w pewnym, znaczącym stopniu nie przyczyniła się do szybkiej klęski Japonii w Wojnie na Pacyfiku (…)
 
Dane taktyczno-techniczne pancernika "Yamato" do pobrania (pdf):   Yamato; dane taktyczno-techniczne


Sławomir John Lipiecki

 

Przybornik
Jesteś 83510 majtkiem na pokładzie.

Przeszukaj witrynę:



 

Morze Statki i Okręty - FB

 

Nowa Technika Wojskowa - FB

 

Mój baner:

 

 

Zaprzyjaźnione serwisy:

 

USS Iowa Association - Battleship Pacific Center

 

USS Iowa Association - Battleship Pacific Center

 

Sklei i serwis komputerowy

 

 

 

 


   Mapa strony

Portfolio
       Sławomir Lipiecki
        Publicystyka
        Rysunki i Grafika
        Webdesign
Okręty
        Artykuły
        Recenzje
        Modele
        Źródła
MSiO
        Numery
        Facebook
        Magnum-X
Koty
        Artykuły
        Źródła
        Mój poradnik
Persido
        Żywot człowieka poczciwego
        Kogut domowy
        Zgrupowanie AK Podlasie
        Galeria
Galeria
        Moje prace
        Okręty
        Koty
        Różne
Kontakt
   Szybki kontakt

E-mail: irbis@warships.com.pl
   Narzędzia

Copyright (c) Sławomir Lipiecki